poniedziałek, 20 października 2014

Epilog

Serce biało-czerwone  
Serce pomarańczowe

Serce ostrożne     
Serce przebojowe

Serce chmurne          
Serce pogodne

Serce introwertyczne
Serce ekstrawertyczne

Serca pracowite
Serca szczere
Serca chcące kochać

Tak. On chciał kochać. Chciał. Szkoda, że tylko i wyłącznie siebie. I przy tej miłości własnej nie starczyło już przestrzeni dla kochania kogoś więcej.
Czy był szczery? Cóż, na pewno nie kłamał, jeśli to równoznaczne określenie. Nie obiecywał jej przecież dozgonnej miłości oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. On nie był z tych. Chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że ją krzywdzi. Po prostu zadziałał według znanego schematu, z tym, że to działanie trwało tym razem znacznie dłużej niż zazwyczaj. 
Nie był dojrzały i na tym polegał cały problem. Jakie to proste, prawda?

Trudno jest, przecież wiem
wierzyć w bajki, jeszcze w życie wplatać je.

Zabawne. A ona uwierzyła. Przez ten jeden moment, tego jednego dnia, zanim całkowicie wyłączyła myślenie i skupiła się tylko i wyłącznie na doskonałej harmonii ich ciał. Tak, właśnie wtedy była absolutnie naiwna i uwierzyła we współczesną wersję księcia na białym koniu.
Przeliczyła się. Boleśnie się przeliczyła.

A on? On usłyszał tylko jakiś czas później Jesteś idiotą z ust Ireen. Przyjaciółka jak zwykle trafiła w sedno. Ale było za wcześnie, by ten fakt zrozumiał. Wciąż nie dorósł do roli mężczyzny. Wciąż był w gruncie rzeczy chłopcem i nawet nie dopuszczał do świadomości faktu, że skrzywdził Ewę.

I tak skończyła się ich historia.
Prozaicznie. Absolutnie prozaicznie.
Nawet Ewa była w stanie powiedzieć po pewnym czasie, że czas leczy rany.
Choć nie bez trudu.
__________

Koniec. Drętwy i beznadziejny. Ja to wiem. I nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak bardzo musiałam ze sobą walczyć, żeby go nie zmieniać. Pokusa była ogromna.
Mam dla Was ważną informację --> klik.
Dziękuję za Waszą obecność tutaj. W życiu nie miałam aż tylu komentarzy z anonima co przy tym opowiadaniu. To dla mnie absolutna nowość :) Jesteście cudowne!

środa, 8 października 2014

11. Taksówka

Obudziła się nad ranem obok aroganckiego, bufonowatego i irytującego Holendra.
I szalenie pociągającego zarazem.
Przyłożyła dłonie do twarzy, czując, że jej policzki wręcz pieką. Musiała przypominać z koloru buraka. Nie mogła tu dłużej zostać. Nie wiedziała, która dokładnie była godzina, ale na pewno nie na tyle wczesna, żeby móc tu leżeć.
To się nie powinno było wydarzyć. Ale jednak wydarzyło i nie mogła powiedzieć, że żałowała. A przynajmniej nie w takim stopniu, jak mogła się tego spodziewać.
Uch... Ale się wpakowała. 
Wstała, ubrała się i spojrzała jeszcze raz na Koena.
Podstępny, paskudny uwodziciel.
Otworzyła drzwi i wyszła na korytarz.
I stanęła oko w oko z Michałem.
Chryste Panie.
Jej brat wyglądał jakby przeżył właśnie szok życia - co może wcale nie było przesadą - i wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi oczami i ustami. Wyglądał średnio inteligentnie w tym momencie.
- Cze-eść? - powiedziała Ewa niepewnie, w tonacji przypominającej bardziej pytanie.
- Aha - odezwał się po dłuższej chwili Misiek. - To widzę, że faktycznie wcale na niego nie lecisz.
Dziewczyna już po raz drugi tego dnia zalała się rumieńcem.
- Ja... To nie... - urwała, przygryzając wargę. Bo co miała mu powiedzieć? Nie, nie, to wcale nie to, na co wygląda. Przyszłam mu poodkurzać w pokoju o szóstej rano.
- Dobra, nie próbuj się tłumaczyć. To twoje życie i możesz je sobie spierdolić w jakikolwiek chcesz sposób.
A potem minął ją bez słowa.

Koen zobaczył ją dopiero po południu. Zrywała jakieś porzeczki, czy coś w tym rodzaju, z krzaczka w ogródku. Zamyślona i roztargniona. Ewidentnie nie myślała w tym momencie o tajnikach uprawy roślin i robienia przetworów. Był przekonany, że wiedział, co zaprzątało jej głowę.
I, szczerze mówiąc, dobrze się z tym czuł.
- Cześć - powiedział, podchodząc do niej.
Podniosła się momentalnie, jakby przeszedł przez nią jakiś impuls elektryczny i stanęła przed nim na baczność. Nic nie powiedziała. Tylko stała i patrzyła. I robiła się coraz bardziej czerwona.
- Coś się dzieje? - zapytał.
- Nie - wydusiła z siebie. - Nic - i usiadła na stołeczku, wracając do zrywania porzeczek.
- Aha. To świetnie.
Spojrzał na nią z góry. Na zgrabne nogi, idealną figurę, delikatną twarz, pięknie zarysowane brwi, lśniące włosy i... 
I nic.
Nic.
Wciąż była śliczna i pociągająca, ale już nie w ten sposób. Była śliczna i pociągająca czysto obiektywnie. Jego personalnie już nie interesowała. Tak po prostu. Podjął wyzwanie i sprostał mu. I jakoś tak automatycznie osoba Ewy przestała go obchodzić.
Spodziewał się tego. Musiał to przyznać.
- Chciałem wcześniej zwolnić pokój.
Dziewczyna zastygła w pół ruchu. Na kilka sekund po prostu zamarła. Potem podniosła głowę i spojrzała - teoretycznie w jego stronę, choć tak naprawdę nie patrzyła mu w oczy - i zapytała zachrypniętym głosem:
- Od kiedy?
- Cóż... Od jutra.
Wyglądała, jakby ta informacja wywróciła jej życie do góry nogami. To określenie naprawdę nie wydawało się przesadzone, kiedy patrzył na jej minę i na jej postawę. Jakby ktoś ją zbił i zabrał coś cennego.
- Dobrze - powiedziała. - Ale... to spowoduje dodatkową opłatę za zerwanie początkowych ustaleń.
- Jestem na tę ewentualność przygotowany.
- Świetnie. W takim razie nie będzie problemu.
Uśmiechnął się. Może Kalifornia jeszcze nie jest w tym roku stracona.

Fale spokojnie dopływały do brzegu, zachodziło słońce, mewy latały nad zakochanymi parami spacerującymi po plaży. 
A Ewa siedziała na cypelku i dławiła się łzami. Bo znów zaufała niewłaściwej osobie. Bo wykorzystał ją, a jutro wyjedzie. Bo była tak cholernie naiwna. Jeśli wydawało się jej, że człowiek pokroju Koena Verweija widzi w niej coś jeszcze poza obiektem do przelecenia, to najwyraźniej grubo się myliła. Co ona sobie wyobrażała? Że stworzą rodzinkę z obrazka? Z dwójką dzieci, psem, domem i ogrodem? No właśnie. Chyba w gruncie rzeczy dała się ponieść fantazji. A tę, niestety, miała wybujałą. 
I niby wiedziała, jaki on jest, i niby wiedziała, jak może ją potraktować. Przecież od początku starała się nie zwracać na niego uwagi, licząc na to, że po prostu się odczepi. Ale jak się okazało, to nie ona w tym duecie była bardziej uparta i miała większą motywację. 
Chociaż czy do bycia biernym potrzebna jest motywacja? A ona starała się z całych sił tę bierność zachować. A może nawet więcej - jawną pogardę i wrogość. I do czego ją to doprowadziło? Prosto do jego łóżka.
Gratulacje.

Miał wszystko? Chyba tak. Okej. Taksówka właśnie podjechała, zniósł na dół walizkę i pożegnał się z właścicielką. Odpowiedziała chłodnym, wyniosłym wzrokiem i pełnym rezerwy skinieniem głowy.
Szkoda. Polubił przez te kilkanaście dni mamę Ewy i wydawało mu się, że i ona pałała do niego sympatią. Ale najwyraźniej coś się zmieniło. 
Zapakował swoje rzeczy do bagażnika samochodu i jeszcze raz spojrzał na ośrodek. Ewidentnie będzie miło wspominał czas tu spędzony.
A teraz - witaj Kalifornio!

Widziała go, kiedy wynosił rzeczy i pakował się do taksówki. A potem odjechał. Stała w swoim pokoju, przy oknie, zasłonięta przez firankę. Nie było obawy - nie miał szans jej widzieć. Mogła w spokoju wyzywać go i ryczeć. Mogła po raz kolejny zupełnie zwątpić w swoją wartość.
__________

Cóż. Nikt nie obiecywał, że będzie kolorowo.
Został jeszcze epilog. Nie mam zupełnie czasu, ale chcę to opowiadanie doprowadzić do końca.

wtorek, 16 września 2014

10. Ogród

- Ewka, ale tak szczerze. Powiedz mi, że ten idiota cię nie kręci.
Prawie się udławiła kawą.
- Misiek, co ty pieprzysz? - popatrzyła na brata, siedzącego po drugiej stronie stołu i jedzącego śniadanie.
- Widzę, że cię cały czas zaszczyca swoim towarzystwem.
- Możesz uściślić?
- Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. Jaki wymuskany cieć za tobą lata i wykładziny na trzepak nosi?
Ewa roześmiała się w głos.
- To było jeden raz. Mogłeś mi pomóc, jak się prawie wywaliłam z tymi 30 kilo czy ile to tam było. Pieruńsko ciężkie, muszę ci powiedzieć.
- Nie zmieniaj tematu. Chciałbym się upewnić, jeśli łaska, że nie lecisz na tego kolesia - nalegał Michał.
- To mam powiedzieć prawdę czy to, co chcesz usłyszeć? - zapytała ironicznie.
- Wolałbym, żeby to było jedno i to samo.
Też by wolała.
Westchnęła.
- Tak, to jest jedno i to samo. Już? Możesz już oddychać?
- Nie bądź taka zabawna. Dobrze wiesz, że się o ciebie martwię.
- Misiu, ile ty masz lat? Bo mnie się zdaje, że to akurat ja z naszej dwójki jestem starsza.
- To nie ma nic do rzeczy. Uważaj na niego.

Boże drogi.
Jej własny, rodzony, młodszy brat postanowił stać na straży jej delikatnej osoby i nie dopuścić, żeby się jej stało jakieś ziaziu. To już zakrawa na paranoję. Westchnęła głęboko i pokręciła głową. Coś takiego.
Przymknęła drzwiczki pralki, chwyciła kosz z praniem i wyszła z łazienki. Otworzyła łokciem drzwi wyjściowe, po czym zamknęła je - oczywiście z buta - i ruszyła za dom. Czasami żałowała, że posiada tylko dwie ręce. Miała nadzieję, że tym razem nigdzie się na blondasa z Holandii nie natknie, bo wiedziała, że dziewiąta rano była porą o jakiej wracał z porannego roweru. Cóż. Najwyżej go spławi.

Wziął prysznic i wyszedł na zewnątrz. Całkowicie bez celu, ale wyszedł. Co prawda po dwóch godzinach na rowerze nie był jakiś śmiertelnie wyczerpany, ale jednak zawsze można sobie poleżeć w cieniu na leżaku, poczekać. Kto wie, może jakieś ładne nogi się pojawią na horyzoncie...
Poszedł za róg pensjonatu i... no nogi. W szortach. I koszulka na ramiączkach.
Ewa.
Ta kobieta była oszałamiająca. Z tego, co mu się zdawało, chyba nie była specjalnie zadowolona z jego zainteresowania, ale wieszając sobie pranie w stroju, który był... ewidentnie przystosowany do upałów, bynajmniej mu sprawy nie ułatwiała.
- Hej - powitał ją, jakże błyskotliwie, opierając się o drzewo, do którego przymocowany był sznurek do wieszania prania.
Odwróciła głowę w jego stronę i odpowiedziała:
- Cześć.
To już coś. Nie zabiła go od razu na wstępie.
- Masz dziś czas?
- Na co? - zapytała, schylając się po jakieś prześcieradło albo coś takiego. No nogi to ona miała pierwszorzędne.
- No... na przykład na spacer. Albo kino.
Spojrzała na niego z politowaniem.
- Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, że tu nawet nie ma kina?
- W takim razie wersja ze spacerem jest idealna - zapewnił ją szybko.
Mruknęła coś, chyba po polsku i pokręciła głową.
- Słucham?
- Nie, nic. Spodziewałam się, że stać cię na coś oryginalniejszego.
Wcięło go. No to zajebiście. Czyli teraz tak postrzegają go kobiety. Chryste, czas umierać.
- Normalnie mnie stać. Ale przy tobie to ja nawet zapominam, jak się nazywam, nie wspominając już o porządnym podrywie.
Prychnęła, wzruszając ramionami. No kurwa mać.
- To jak?
- Co - jak?
- Oprowadzisz mnie po okolicy?
Ręce jej opadły - dosłownie i w przenośni.
- Siedzisz tu drugi tydzień i sugerujesz mi, że nie zdążyłeś ogarnąć tych - bo ja wiem - czterech kilometrów kwadratowych wsi?
- No... Cóż. Nie o powierzchnię tu chodzi, tylko o towarzystwo. Samotne spacery nie są zbyt interesujące.
- Przeciwnie - mruknęła.
- A więc nie dla każdego - zgodził się - ale dla mnie owszem.
- I co mnie to obchodzi?
- Uch... Jesteś okrutna.
- Tak? A zachowujesz się tak, jakbym wcale nie była.
- O - zdziwił się mocno. - Możesz tę myśl rozwinąć?
Ewa westchnęła.
- Jesteś upierdliwy. Czaisz?
Uśmiechnął się.
- A wiesz, jak się najłatwiej pozbyć upierdliwca?
- Kopnąć w dupę? - zapytała głosem na wskroś przesiąkniętym ironią.
- Nie, słonko. Zgodzić się na jego prośby.
- Aha - zostawiła na chwilę to całe pranie i stanęła prosto przed nim. - I co w związku z tym?
Popatrzył na tę jej rozkosznie zaciętą minę. Jakby jeszcze podparła ręce na biodrach to już w ogóle wyglądałaby jak zdeterminowany krasnoludek.
Bardzo seksowny krasnoludek.
- Co w związku z tym? - zastanowił się i wyciągnął przed siebie rękę, zakładając jej za ucho kosmyk włosów, który wiatr wyszarpnął z jej kucyka. - Myślę, że ty też powinnaś się zgodzić.
- Na co? - warknęła. Choć nie. Warknięciem to chyba miało być w założeniu, ale w gruncie rzeczy wypadło bardzo słabo.
- To zależy. Na co akurat oboje będziemy mieli ochotę - zabrzmiało to tak dwuznacznie jak tylko mogło w tej przestrzeni między nimi, naładowanej elektrycznością do granic wytrzymałości.
Ewa nie odpowiedziała. Spojrzała na jego usta. Widział to. Ale wiedział, że to nie był odpowiedni czas i miejsce. Nie teraz i nie tutaj. 
Później.

Żałowała, że nie powtórzył swojej prośby. Czuła, że zgodziłaby się. Zgodziłaby się na wszystko. Chyba dosłownie wszystko.
Ależ on był cwany. Urabiał ją i urabiał, i była pewna, że kiedy w końcu zaatakuje, nie będzie miała absolutnie żadnych szans. Irytowało ją to jak cholera. 
No dobrze, intrygowało również. Ale mimo wszystko w mniejszym stopniu. 
Bo nie lubiła być manipulowana. A aktualnie była. Nie zachowywała się normalnie i dobrze o tym wiedziała. Z tym, że wcale jej ta wiedza niczego nie ułatwiała, bo nie potrafiła nad sobą panować. Naprawdę się starała. Naprawdę. Tylko chyba jej silna wola właśnie udała się na zasłużone wakacje. Szkoda, że nie zabrała jej ze sobą.
Cały dzień usiłowała się uspokoić i zacząć zachowywać normalnie, ale najwyraźniej była to za mała ilość czasu. Siedziała teraz w swoim pokoju i starała się przestać wreszcie o tym myśleć, ale skoro praca i ciągły ruch nie pomogły, to teraz w samotności szanse na to były już całkowicie nikłe. Spojrzała na zegarek. Prawie wpół do dziesiątej. Za wcześnie na pójście spać, ale może nie za późno na spacer.
Pomyślała o tym i mimo wszystko poczuła się lepiej. Samotne spacery wciąż były dla niej interesujące. Uśmiechnęła się na tę myśl. Wstała i otworzyła szafę, by wziąć ze sobą jakąś bluzę.
I nagle usłyszała uderzenie w okno. Pierwsza myśl - może się przesłyszała.
Ale nie. Chyba jednak nie. 
Z duszą na ramieniu podeszła do drzwi balkonowych i otworzyła je cicho. Delikatne światło z pokoju oświetliło balkon. Było pusto. Pusto, jeśli nie liczyć jakiejś kulki koło barierki. Schyliła się i podniosła ją. Kamyk. Ewidentnie kamyk. Cud, że nie wybił szyby. Był owinięty jakąś kartką. Weszła z powrotem do pokoju, odwinęła papier i przeczytała Spójrz na dół.
Z mocno bijącym sercem podeszła do barierki i rzeczywiście spojrzała. A chwilę później cichutko chichotała. Z ulgi. I z radości.
Na dole stał Koen Verweij i zadzierał głowę do góry. Oświetlało go słabe światło przenikające przez zasłony w oknach salonu. On również się uśmiechał.
Popukała się wymownie w czoło, licząc na to, że zauważy ten gest w ciemności. Chyba zauważył. I chyba zrozumiał przekaz. Ale - jak to z nim bywało - niewiele go to obeszło. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się jeszcze szerzej. A potem machnął ręką, zachęcając ją do zejścia na dół.
Zastanowiła się chwilę. Ale chyba tylko po to, żeby samą siebie przekonać do tego, że jeszcze nad sobą panuje. Tak naprawdę od razu była pewna, że spełni tę niemą prośbę.
Kiwnęła potakująco głową, weszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi balkonowe i gasząc światło, i cicho zeszła na dół. Niech rodzice myślą, że śpi. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
Wymknęła się na zewnątrz i biegiem pokonała trasę do ogrodu za domem. Koen czekał. Zatrzymała się, uspokoiła oddech i podeszła do niego.
- Jesteś nienormalny - powiedziała na wstępie.
Stanął przed nią, w odległości kilkunastu centymetrów i uśmiechnął się kpiąco, w swoim stylu.
- Tak? A zachowujesz się tak, jakbym wcale nie był.
Spojrzała znacząco i odpowiedziała:
- Możesz tę myśl rozwinąć?
Mógł.
W sposób niewerbalny, ale zdecydowanie przekonujący.
Kiedy wręcz rzucił się na nią i zamknął usta pocałunkiem nie miała więcej pytań. Ani jednego. Nawet gdy zaczął padać deszcz.
Śmiejąc się, całując i obejmując jednocześnie, zupełnie nie zwracali uwagi na tak prozaiczne kwestie. 
- Ktoś... może tu przyjść - wyrzuciła wreszcie z siebie Ewa, w ostatnim przebłysku rozsądku.
- Mhm... - mruknął Koen, odgarniając jej mokre pukle i całując po szyi.
- Hee..ej - zachichotała, owiewając go ciepłym oddechem. - Słyszysz?
Oderwał się od niej i Ewa od razu pożałowała, że sama go do tego skłoniła.
- Co proponujesz? - zapytał. - Bo ja myślę, że skoro wynajmuję tu pokój, to powinienem go jakoś odpowiednio wykorzystać.
Ewa tę opinię podzielała. 
A więc tej nocy wykorzystali ten pokój odpowiednio. W stu procentach.
__________

Odnoszę wrażenie, że nie wyszło mi to tak, jak powinno. Trudno. 

sobota, 30 sierpnia 2014

9. Kosz

Źle czuła się z faktem, że on śledził każdą jej czynność życiową.
Każdą, jaką był w stanie, oczywiście.
Dlatego najchętniej w ogóle nie ruszałaby się z domu. Z tym, że to było raczej niemożliwe.
Głupi powrót z zakupów był już źródłem stresu, bo ona lazła obwalona siatami, ledwo żywa i bynajmniej nie w stroju wieczorowym, a szanowny pan Holender leżał rozwalony na leżaczku i świdrował za nią wzrokiem.
Lepiej by jej pomógł, pawian jeden.
W zasadzie z nią nie gadał. Po prostu patrzył. A tyle patrzył, że jakby była z jakiegoś gorszego materiału, to już by w niej dawno wzrokiem dziurę na wylot wywiercił. Z tym, że ona miała jednak silną psychikę.
A przynajmniej kiedyś tak było.
Wcale nie uśmiechało się jej, że miała teraz doprowadzić do porządku pokój numer 16. Sąsiadujący, rzecz jasna, z 15-stką. Którą to zajmował blond picuś.
Umyła okno, wyszorowała kibel (najgorsza czynność na świecie!) i kabinę prysznicową, i miała zamiar opróżnić kosz na śmieci do wielkiego niebieskiego worka czekającego na korytarzu. Otworzyła drzwi i zetknęła się praktycznie twarzą w twarz z Verweijem. Był tyleż zaskoczony, co zadowolony. Nie wiadomo z czego właściwie. Ewa była rozczochrana, ubrana w jakiś podrzędny dres i trzymała w wyciągniętej ręce kosz na śmieci. Z zawartością.
Ależ, kurwa, romantycznie.
- Hej - uśmiechnął się jednym kącikiem ust i podszedł jeszcze krok bliżej. - Co tam?
- Sprzątam. Nie widać? - warknęła i machnęła mu koszem przed twarzą.
Krok do tyłu.
Jakiż znalazła na niego dobry patent.
- Taaak. Widać.
- To świetnie. Jeszcze jakiś problem?
Objechał ją wzrokiem od góry do dołu i znów lekko się uśmiechnął. Dziwny miał ten uśmiech. Trochę kpiący, trochę zadziorny.
- Miałbym propozycję.
- Nie interesują mnie twoje propozycje - rąbnęła od razu.
- Jak już zmienisz te ciuszki - powiedział wymownie, ignorując jej protesty - to może wybrałabyś się ze mną do jakiegoś klubu wieczorem? O ile tu w ogóle coś takiego istnieje.
Impertynent. Pieprzony impertynent.
- Nie. Nie istnieje. Zresztą ja i tak nie chadzam do klubów. A już na pewno nie z tobą.
Roześmiał się. No zabawne jak cholera.
- Jasne. A na spacery chociaż chodzisz?
Spojrzała podejrzliwie.
- Z tobą?
- No powiedzmy, że ze mną.
- Po co pytasz, skoro znasz odpowiedź?
- Tak na wszelki wypadek. A może byś jednak zaczęła chodzić?
- Och, ależ ja chodzę. Lubię nawet. Tylko sama! - mocno zaakcentowała ostatnie słowo.
- Aha. Sama.
- Tak. Sama. Jakiś jeszcze problem? Bo trochę się spieszę - warknęła, przestępując z nogi na nogę.
- A może byś...
- Słuchaj - przerwała mu - jak mi teraz zaproponujesz jakąś kolację przy świecach albo coś w tym rodzaju, to wywalę ci to na twarz - machnęła mu po raz kolejny koszem przed twarzą.
- A-aha - powiedział niepewnie, znów odsuwając się o krok.
- No. Świetnie, że się rozumiemy - zakończyła, wsypała zawartość kosza do worka i zeszła po schodach na dół.

Zachowywał się jak jakaś ciota.
Gorzej nawet.
Obecność tej dziewczyny go paraliżowała i nic absolutnie nie był w stanie na to poradzić.
Nie no, do cholery. Bez przesady - laska jak każda inna. Tyle, że mniej uległa. Zdecydowanie mniej. A on się na pewno nie da wodzić za nos. Może trzy czwarte facetów ostatecznie by odpuściło, ale nie on. Nie ma opcji.

Wracała na górę, niosąc w ręce ten nieszczęsny kosz (tym razem pusty), bo przecież musiała go odstawić z powrotem do pokoju i jeszcze w nim poodkurzać. I modliła się tylko o to, żeby ten pajac poszedł sobie w pizdu. Ostatni schodek i już piętro. Och, cóż za niespodzianka, blondas czatuje pod drzwiami.
- Jeszcze ci się nie znudziło sterczenie tu? - zapytała, próbując go wyminąć, ale złapał ją za nadgarstek, zatrzymując koło siebie.
- Słuchaj mała, zostaw ten pierdolony śmietnik i pogadaj ze mną normalnie.
Jasne. Teraz to już na pewno.
- Puść.
- Bo co? - zapytał, chwytając ją za podbródek.
- Bo sobie nie życzę, żeby mnie dotykał jakiś picuś z Holandii - warknęła.
- Yhm - odpowiedział, po czym bez ostrzeżenia wpił się w jej usta. O ile mogła się orientować, to zrobił to zapewne w swoim stylu. Zdecydowanie, mocno i władczo. Poczuła ten pocałunek w całym ciele. Całym.
- Czy ciebie pojebało?! - krzyknęła Ewa, kiedy wreszcie odsunęła się od niego, równocześnie zastanawiając się, dlaczego nie zrobiła tego wcześniej.
- I co, mała? - uśmiechnął się Koen. - Trzymać za rękę cię nie mogę, ale całować już bardziej wypada, hmm?
Ewa sama nie wiedziała, kiedy jej dłoń wylądowała z głośnym plaskiem na jego twarzy, poczuła tylko, że okropnie rozbolała ją ręka. Ale trudno. W szczytnym celu trzeba się poświęcić.
- Czy tobie się naprawdę wydaje, że jesteś taki zajebisty? - zapytała, ledwo hamując się przed przywaleniem mu raz jeszcze. 
- A nie jestem?
Kurwa, jak można być takim z siebie zadowolonym? Nienawidziła go w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Nie, nie jesteś. Jesteś nadętym bufonem z przerośniętym ego - wypaliła wreszcie. - Podejrzewam, że nie tylko mnie, ale wszystkie inne dziewczyny też traktujesz jak zabawki. Aha, i jeszcze jedno. Być może masz super fantastyczne wakacyjne plany, ale polecam je realizować gdzie indziej niż tutaj. Jedź sobie do jakiejś Hiszpanii, Ameryki albo do Egiptu - spojrzała na niego wymownie i dodała dla pewności - tutaj nie masz czego szukać. A teraz przepraszam, dywan się sam nie odkurzy.

Nadęty bufon.
Przerośnięte ego.
Też coś.
Tej laluni się chyba coś pomyliło.
Co nie zmieniało faktu, że wciąż miał na nią ochotę. Teraz chyba nawet jeszcze bardziej.
Poza samym tym oczywistym faktem, chciał jej coś udowodnić. Udowodnić, że jeszcze nie urodziła się taka kobieta, która oparłaby się Koenowi Verweijowi. Choć Ewa usilnie starała się być tą pierwszą. Tak, tak. Uraziła to jego przerośnięte ego. Może i był w pewnym stopniu narcyzem, ale jeśli rzeczywiście tak, to ona była chyba pokrzywą. Albo ostem. Nic dziwnego, że z takim podejściem nie miała faceta. Każdy bałby się do niej zbliżyć.

Oczywiście, że nie odkurzała teraz tego pieprzonego dywanu. Zwiała na plażę i tyle ją widzieli. Miała nad czym myśleć, siedząc na skale i patrząc na fale dopływające do brzegu.
Bała się go. 
Tak bardzo się bała. 
Myślała, że miała kontrolę nad wszystkim, a tymczasem nie miała nad absolutnie niczym.
Choć może to nie jego personalnie się bała. Tylko po prostu wszystkich facetów. Bo rany były przecież zbyt świeże. 
Można przegrać z inną dziewczyną.
Ale z facetem?
A przecież tak właśnie zakończył się jej związek z Piotrkiem. Znalazł sobie przyjaciela w Holandii i przyznał, że jednak związek z nią był błędem, bo zawsze ciągnęło go do czegoś innego.
I jak ona po tym miała się czuć pewnie w relacjach z mężczyznami?
__________

Chyba już dawno nie napisałam tak krótkiego rozdziału.
Pora powoli kończyć z tym badziewiem.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

8. Ściana

Już tak dawno nie była na plaży, że to było wprost nieprzyzwoite. Z okien na piętrze widziała morze, a nie miała nawet czasu, żeby przespacerować się jego brzegiem. I dlatego dziś obiecała sobie, że choćby się waliło i paliło, ma to wszystko w dupie i wieczorem idzie oglądać zachód słońca. Tak po prostu.
Było pięknie. Ogromna złocistoczerwona kula powoli topiła się w morzu, zalewając ciepłym blaskiem coraz większe obszary plaży, aż wreszcie znikła zupełnie, zostawiając po sobie jakąś nieokreśloną pustkę.
I tyle.
Jakie to było cudowne.
Ewa mogłaby ten spektakl jednego aktora oglądać codziennie. Była nim absolutnie zachwycona. Tyle że po całym dniu pracy brakowało jej nie tylko czasu, ale również - a może przede wszystkim - siły.
Szkoda.

Boże, cóż to za kraj! Po tych drogach się jechać nie dało. Jakby miał tu mieszkać na co dzień, chyba by sfiksował. Do tego te dziwne nazwy nie do przeczytania. Masakra. Ale dobrze, przecież nie mieszkał tu, tylko przyjechał na wakacje. A na dodatek te wakacje miał spędzić tutaj z jednej ważnej przyczyny i w jednym określonym celu. Właściwie do tej pory ciężko mu było uwierzyć, że tak po prostu zrezygnował ze słonecznej Kalifornii i przyleciał do Polski. A jednak to zrobił.
Taksówkarz dowiózł go pod jakiś mały pensjonacik i oznajmił, że są na miejscu. No dobrze. Wysiadł, powyciągał swoje walizki, zapłacił i podziękował.
I zadzwonił do domofonu.
Trochę kiepsko wypadło, bo usłyszał coś po polsku (chyba), a przecież polskiego znał tyle samo co i suahili, natomiast kobieta po drugiej stronie dla odmiany słabo dukała po angielsku. Ciężka sprawa.
Ale zaraz do furtki podszedł jakiś chłopak, osiemnastoletni może, i rozpoczął z nim rozmowę. Uff. Czyli jednak nie totalne zacofanie. Zaraz też ustalili, że to z nim załatwiał rezerwację, wzięli walizki i weszli do budynku. Koen musiał przyznać, że jak do tej pory było naprawdę ładnie - i na podwórku, gdzie pośród świeżo skoszonego trawnika wiła się ścieżka wyłożona kostką brukową, i w środku, na klatce schodowej, utrzymanej w przyjemnych beżach. Przejął klucze do pokoju numer piętnaście i już miał zniknąć za drzwiami, kiedy nie powstrzymał się i zapytał:
- Przepraszam, czy jest może pani Ewa?
Chłopak spojrzał na niego co najmniej podejrzliwie - o ile nie wrogo.
- A o co chodzi?
- O nic ważnego - powiedział ostrożnie. - Po prostu to moja znajoma. Chciałem się z nią zobaczyć.
- Mhm. Siostra nie wspominała o żadnym znajomym, który ma przyjechać.
Siostra. Uff.
- Bo ona nie wie, że przyleciałem - pospieszył z wyjaśnieniem. - To taka trochę niespodzianka.
- Taa... Niespodzianka. Jasne. No cóż, miłego pobytu życzę.
Spojrzał za oddalającym się chłopakiem. Właściwie mógł skojarzyć, że to jej brat, był dość podobny, ale w pierwszej chwili zupełnie na to nie wpadł. Jeszcze jej nie zobaczył, a już czuł, że tracił zdolność logicznego myślenia. 
Ale chwila, nawet się nie dowiedział, czy ona w końcu jest czy jej nie ma. No cholera. Ten jej brat nie wyglądał na dużo bardziej otwartego niż ona i spławił go bardzo elegancko. Sam był sobie winien. Mógł nie pytać. W ten sposób wzbudził tylko miliard podejrzeń.
Zamknął drzwi i usiadł na łóżku. O kurde, nawet było widać morze. Zajebiste. Może ta Polska jednak nie była taka szara i zimna jak mu się zawsze wydawało? Jedno było pewne. Piękne kobiety tu mieli.
A przynajmniej jedną.

Wróciła do domu z zakupów. Piekielnie zmęczona. Było chyba ze trzydzieści stopni w cieniu. No i godzina trzynasta, więc właściwie nic dziwnego. Ale jedna myśl trzymała ją przy życiu - miała dziś właściwie wolne. Zakres jej obowiązków właśnie się skończył. Teraz czekał ją obiad, a potem może jakiś spacer, albo siatkówka z Miśkiem, albo drink i dobra książka... Sama nie wiedziała, jak sobie rozplanować ten czas wolny. Tak dawno go nie miała, że chyba się już od niego całkowicie odzwyczaiła.
Weszła do domu - jego korytarz był częścią wspólną z pensjonatem, po jednej stronie była część mieszkalna, po drugiej - dla wczasowiczów. Sprawdzał się ten układ.
- Wody! - wyrzuciła z siebie, stając w drzwiach kuchni.
- Ciepło? - zapytał Misiek, podając jej butelkę i uśmiechnął się lekko.
- Gorąco!
- No nie gadaj.
Wyżłopała duszkiem chyba z pół litra.
- Aleś ty zabawny, no naprawdę boki zrywać.
- Tak, wiem. Słuchaj, przyjechał nowy wczasowicz - zmienił nagle temat Michał.
- No to dobrze - popatrzyła na brata. - Nie wiem, po co mnie o tym informujesz.
- Bo on twierdzi, że jest twoim znajomym - dodał chłopak.
- Znajomym? - zastanowiła się. - Nie no, przecież z nikim się nie umawiałam.
- Może kojarzysz: taki blondyn, długie włosy i po polsku nie gada. Jakiś Niemiec albo coś...
- Blondyn i po polsku nie gada? - aż usiadła. - No nie! Przecież to niemożliwe.
- Co?
- Jak on się nazywa?
- Nie pamiętam, tak twardo jakoś...
- Koen Verweij? - zapytała głucho.
- Ty, a wiesz, że jakoś tak.
- No ja pierdolę. Co ten piździelec tu robi?!
- Ewcia!
- Co?
- Od kiedy ty takich słów używasz?
- Od kiedy go poznałam. Całą swoją postacią mnie zmusza do klnięcia.
- Ej, ja nic nie rozumiem.
- Nieważne. Ale skąd on tu... - nagle ją olśniło - Astrid! Na pewno Astrid. No ja ją chyba zabiję!
Michał patrzył na siostrę, a usta otwierały mu się z wrażenia coraz szerzej.
- Jaka Astrid?
- Oj Boże, nieważne - zirytowała się Ewa. - W którym pokoju on jest?
- A nie wiem już nawet. Zobacz sobie na rozpisce.
Przeszła do gabinetu i spojrzała na najnowszy wydruk. Koen Verweij, pokój nr 15. Ewidentnie wszystko się zgadzało.
- I jak? - stanął za nią Misiek.
- Zgadza się.
- Ale co?
- To on.
- Jaki on? Czy ty możesz jaśniej?
- Mogę. Oczywiście, że mogę. Koen Verweij, łyżwiarstwo szybkie, srebrny medalista olimpijski na 1500 metrów i złoty w drużynie - wymieniła na jednym wdechu.
- O kurwa - wyrwało się Michałowi. - To co on tu robi?
- A bo ja wiem? Pewnie chce mnie przelecieć.

Postanowiła nie iść do tego pokoju i o nic nie pytać. Przyjechał, to i pojedzie. 
Tylko najpierw ona przez niego sfiksuje. Ot, taka zależność.
Postanowiła w ogóle się dziś nie ruszać ze swojego pokoju. Wzięła książkę i zaczęła czytać. Dopiero po kilkunastu minutach zorientowała się, że wertowała strony Zmierzchu. Skąd się to gówno wzięło u niej w pokoju? Zresztą nieważne. I tak nie zarejestrowała ani jednego słowa.
Po co on tu przyleciał?
Zasadniczo mało interesowało ją życie tego picusia (o ile w ogóle), ale jeśli - tak jak teraz - nagle wkraczało w jej życie, nie mogła tego zbyć milczeniem. No cholera. 
Z drugiej strony istniała jeszcze jedna wersja wydarzeń, choć jej prawdopodobieństwo było mniejsze niż zainteresowanie Tanzańczyków sportami zimowymi, że po prostu przyjechał tu na wakacje, bez żadnych planów z nią związanych. Tylko że po Sochi jakoś trudno jej było w to uwierzyć.
Pukanie do drzwi. O kurde.
- Proszę.
Ale nie, to tylko mama. Jej lęki były całkiem niedorzeczne - przecież wczasowicze do takich prywatnych kwater wstępu nie mieli.
- Kochanie, ten facet, co dziś przyjechał, już się trzy razy o ciebie pytał. Ja tam nie wiem, kto to jest, ale chyba na ciebie leci. Ewentualnie to jest jakiś windykator. Innego wytłumaczenia dla tego, że za tobą tak lata, nie widzę.
- Mamo!
- No co? Nie zapominaj, kochanie, że ja też kiedyś byłam młoda. A tata bynajmniej nie był windykatorem.
- Mamo!
- Czeka na dole. Idź.
I wyszła. 
Super. Jak ją jeszcze własna matka zacznie swatać z tym picusiem, to ona się chyba z domu wyprowadzi.
Spojrzała w lustro, przeczesała się i zeszła na dół. Skoro ma odpierać jego psychologiczne ataki, powinna przynajmniej dobrze wyglądać.

Czekał, czekał i czekał. I już stracił nadzieję, że się doczeka. Wbił ręce w kieszenie spodni i spacerował w tę i z powrotem przed pensjonatem. Ciepło tu było, cholera. Już miał wrażenie, że jeszcze z dziesięć minut i się rozpuści, gdy nagle drzwi się otworzyły i stanęła przed nim Ewa. 
O Boże.
Jaka piękna.
Zatrzymała się i założyła ręce na piersi.
- Co tu robisz?
Uśmiech zastygł mu na ustach.
- Emm... Przyjechałem na wakacje.
- Aha. I mało jest na świecie ośrodków wypoczynkowych, tak?
- Nie. Ale nie każdy ma taką ładną właścicielkę.
Nawet się nie uśmiechnęła. No kurde, co z nim było nie tak?
- Jasne - prychnęła. 
Podszedł do niej krok bliżej. Dwa. Trzy. Na tyle, że aż sama musiała się cofnąć. A za nią była już tylko ściana budynku.
- A tak - chwycił ją za podbródek i zmusił, by spojrzała w górę. Twarda była. Nie wyglądało, jakby jego bliskość robiła na niej jakiekolwiek wrażenie. W jej oczach wciąż widział tylko chłód i pogardę.
- Spadaj - wycedziła.
Nie no, on się naprawdę zaczynał poważnie martwić o swoje umiejętności uwodzenia.
Uśmiechnął się z bliska, patrząc prosto w te jej oczęta. Zielone. Teraz były ewidentnie zielone.
- Lubię cię, wiesz? - mruknął jej wprost do ucha i pocałował ją w policzek. A raczej w szyję. 
A potem wszedł do budynku, pogwizdując.

Wkurzał ją cholernie.
Trwało to wszystko niecałe pięć minut. I choć starała się, by było inaczej, to ewidentnie on wygrał tę wojnę psychologiczną. Wbrew pozorom nie pozostała tak obojętna na jego obecność, za jaką chciałaby uchodzić. Bo chyba już zdążyła zapomnieć, jak to jest czuć gorący oddech faceta w okolicach swojej szyi. Do tego dołączył ten swój wibrujący głos i już było pozamiatane. Dobrze, że skończyło się tak, jak się skończyło. Bo nie wiedziała, na ile byłaby zdolna mu się oprzeć.
A przecież go nie cierpiała! I to cholernie. Za to, że był arogancki, pewny siebie i przekonany o własnej zajebistości.
I właśnie to dziś na nią podziałało.
Chyba to wkurzało ją najbardziej.
__________

Nie wiem, jak to się stało, ale naprawdę całkiem lubię ten rozdział :)

poniedziałek, 28 lipca 2014

7. Morze

Ludziom się wydaje, że mieszkanie nad morzem to szczyt marzeń.
No zależy.
Ewa na przykład nie byłaby skłonna potwierdzić tej tezy, czyszcząc tego ranka już ósmy kibel.
Uroki prowadzenia pensjonatu, cholera jasna.
Na później miała przewidziane jeszcze powieszenie prania (prześcieradła oraz poszwy), które aktualnie wirowało w pralce (a potem przewleczenie kołder i poduszek na nowo) i odkurzenie wykładzin. W ośmiu pokojach! I miała się z tym wyrobić do 12:00, bo o tej porze zaczynała się u nich kolejna doba hotelowa. A była już, dzięki Bogu, dziewiąta. Przydałyby się jeszcze ze cztery ręce. I jakaś wytrawna suszarka. Bo za Chiny jej tego wiatr w godzinę nie wysuszy.
A potem trzeba odebrać ryby z portu. Trzy kilo flądry. Bo się mamie zachciało tradycyjnego obiadu.
No dobra, czepiała się. Bo przecież nikt nie wylegiwał się do południa. I rodzice, i Misiek wstawali o szóstej, i harowali do wieczora. Rodzinny interes to się nazywa. Ale czasem można było mieć dość. Zwłaszcza jak się tak pracowało dzień w dzień. Co prawda miało to też swoje zalety, bo w zimie właściwie w ogóle nie było roboty. Ale to też oznaczało, że nie było i pieniędzy.
Coś za coś.

Odpadł ze Sterren Springen, to fakt, ale i tak po raz kolejny mógł się przekonać, że kobiety go uwielbiają. Takie rzeczy się czuje. I słyszy. Weźmy taki pisk. Czyż on nie mówi całkiem sporo? Czego jak czego, ale tego dźwięku to on nigdy nie miał dość. Jak i kilku innych. Na przykład jęku.
Niezła zabawa była. Stawał sobie na tej platformie i skakał do wody. Z dziesięciu metrów na przykład. Bał się? Nie. On się niczego nie bał. Strach zniewala. A on nie lubił być zniewolony. Przez nic. I przez nikogo.
Przy okazji mógł się pochwalić klatą, mógł trochę poflirtować z prowadzącą i mógł zajebiście się bawić. No bajka po prostu. A jeszcze przy okazji kilka razy odwiedziła go Ireen, żeby dopingować go z widowni. Czy mógł życzyć sobie czegoś więcej?
Ano mógł. Kogoś więcej. Jednej takiej drobnej, ciemnowłosej dziewczyny. Która, cholera, zagnieździła się w jego głowie dość skutecznie.
Nie, żeby nie mógł bez niej żyć czy coś.
Ale jednak - mimo że od Igrzysk minęły trzy miesiące - jakoś tak wciąż do niego powracała. Powracało jej spojrzenie, jej zgrabna sylwetka, ciemne włosy i bure oczy. A może one były zielone? Była tak cholernie pociągająca, że to się wprost w głowie nie mieściło.
Owszem, w międzyczasie zdołał się kilkakrotnie pocieszyć, no ale kurde, przecież nie o to chodziło. Ireen miała rację. Miała pieprzoną rację, kiedy ostatniego dnia Igrzysk kazała mu jej szukać. Ale on oczywiście uznał jej radę za idiotyczną. No to miał za swoje.
Teraz parkował swoje audi pod budynkiem telewizji. Tak szczerze mówiąc, najchętniej przyjechałby na harleyu, ale już trudno. Za pół godziny zaczynał się finał Sterren Springen i musiał się tam pojawić. Zwłaszcza że było zaplanowane też after party i - jak się spodziewał - nie należało obawiać się braku alkoholu i atrakcyjnych kobiet. Czyż to nie było życie stworzone wprost dla niego?
Wziął ze sobą Dorien - bo właściwie czemu nie? Już dawno jej to obiecał. Zresztą i tak nie miał zbyt wiele do gadania. Jego siostra była tak samo uparta jak on i kiedy czegoś chciała - zawsze to dostawała.
On też.
A przynajmniej tak było do tej pory.

Astrid Janssen była z natury raczej spontaniczna. Nie zastanawiała się nad konsekwencjami swoich decyzji i nie obmyślała skomplikowanych planów przed przystąpieniem do działania. Krótko mówiąc: najpierw robiła, potem myślała. Czy to nie było o wiele ciekawsze od nudnego życia według schematów? Nie uznawała takich rzeczy jak wahanie czy niepokój. Nie i już. I właśnie dlatego była szczęśliwa i roześmiana. Jeszcze nigdy nie zawiodła się na swojej filozofii życiowej, nikt jej nie skrzywdził ani nie oszukał. Po co więc miałaby coś zmieniać?
Wczoraj rozmawiała z Ewą przez Skype'a. I nie była zachwycona jej samopoczuciem. Polka była zmęczona, spracowana i bez humoru. I Astrid bardzo się to nie podobało.
I dlatego, jak to ona, postanowiła pójść na żywioł i wprowadzić nieco emocji do życia przyjaciółki. Wiedziała, że dziś odbywał się finał Sterren Springen. I słyszała, że miał się na nim pojawić Koen. Postanowiła wybrać się do Amsterdamu i czatować pod budynkiem telewizji jak zawodowa hotka. Tak, właśnie na niego. Po co? Ano żeby szepnąć mu słówko lub dwa. Żeby wiedział. I żeby może w tym roku wakacje spędził w Polsce.

Wyrobiła się. Nie wiedziała jakim cudem, ale się udało. Nowi wczasowicze przyjechali i zajęli miejsce poprzednich, kwaterując się w czyściutkich pokojach. Jak to wszystko tak wyglądało na początku sezonu, to co dopiero czekało ją w lipcu!
Przebrała się w ciuchy nadające się do ludzi i wyszła do portu. Ładnie było. Jak zawsze w Chłopach zresztą. Uwielbiała to miejsce, uwielbiała jego nazwę, uwielbiała to, że do morza miała dwie minuty. To wszystko było jej domem i to wszystko kochała. Ale kochałaby jeszcze bardziej, gdyby nie wiązały się z nim bolesne wspomnienia. Na co dzień nie miała czasu cierpieć, zresztą minął już ponad rok, ale zdarzały się jej chwile słabości i wtedy było naprawdę kiepsko. Teraz bolała ją już chyba tylko duma, im dłużej o tym myślała, tym bardziej przekonywała samą siebie, że to nie była prawdziwa miłość. Nie była pewna czy tak przedstawiała się rzeczywistość, czy tylko chciała tak myśleć, ale mimo wszystko to pomagało. 
Tylko duma.
Tylko i aż.
- Dzień dobry, Ewuniu! 
Nawet nie zauważyła, że już była na miejscu. Nic dziwnego zresztą - miasteczko można było przejść wzdłuż i wszerz w ciągu dziesięciu minut.
- Dzień dobry, pani Wiesiu. Jak tam, ma pani coś dla mnie? - uśmiechnęła się.
- A jakże! Ja bym nie miała! Co sobie życzysz, kochanie? - odpowiedziała kobieta, dobywając skrzynek napełnionych rankiem przez jej męża wracającego z połowu. - Dorsza mam, popatrz, jaki piękny.
- Mama sobie życzy flądry.
- A może być i flądra - zgodziła się pani Wiesia. - Też ładna, też świeża. Dopiero co rano mój Heniek złowił.
- To świetnie. Pani da ze trzy kilo.
Zapłaciła wyznaczoną kwotę, podziękowała i ruszyła w drogę powrotną do domu. 
Chyba tylko do tego się nadawała. 
Do sprzątania i kupowania ryb. 
To, żeby ktoś ją pokochał, było już za trudnym wyzwaniem. 

- Chodźże już. Przecież dobrze wyglądasz - niecierpliwił się Koen.
- No czekaj. A jak na mnie kamera najedzie i coś będzie nie tak?
- Dorien! 
- Już, już...
Czymże się ona przejmowała? Była jego siostrą, więc z zasady zawsze wyglądała dobrze. Logiczne chyba. Usiadł na murku, uważając jednak, żeby nie pobrudzić nowych spodni, i postanowił uzbroić się w cierpliwość. Co innego mu pozostało?
- Cześć - usłyszał nagle koło siebie. Podniósł głowę. Zobaczył nad sobą jakąś blondynkę. Ale niestety ewidentnie nie Dorien. Ona siedziała wciąż w samochodzie i poprawiała makijaż. 
- Czeeeść - odpowiedział przeciągle, bo nagle zdało mu się, że skądś tę dziewczynę kojarzył.
- Może mnie sobie przypominasz - powiedziała ona, jakby na potwierdzenie jego przypuszczeń. - Jestem Astrid. Wolontariuszka z Sochi.
O mało nie zrobił klasycznego facepalma. No przecież! Astrid.
Astrid i Ewa.
- Poznaję - odpowiedział na pozór spokojnie, choć tak naprawdę z sercem walącym jak młot.
- To dobrze - uśmiechnęła się dziewczyna. - Słuchaj, powiem prosto z mostu, bo nie po to przejechałam pół Holandii, żeby się teraz bawić w podchody. Znam adres Ewy. I mogę ci go podać.
Z wrażenia prawie spadł na ziemię.
- Chwila... - powiedział powoli. - To nie jest przypadkiem żaden z tych idiotycznych programów, w których wrabia się w różne rzeczy znane osoby?
Astrid roześmiała się głośno.
- Nie. Nie jest.
- Aha. To... to jest bez sensu - wydukał.
- Być może - zgodziła się Astrid. - Co nie zmienia faktu, że możesz polecieć na wakacje nad polskie morze i zatrzymać się w pensjonacie Ewy.
Chyba nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co blondynka do niego mówiła. Zupełnie tego nie rozumiał.
- Dlaczego? - zapytał wreszcie. - Po co mi o tym mówisz?
- Bo uznałam, że przydałoby się jej trochę rozrywki - roześmiała się Astrid. - A kto jak kto, ale ty jej chyba tego dostarczysz.
Mimo woli zarumienił się, co wywołało kolejny wybuch śmiechu u blondynki, co z kolei spowodowało, że zarumienił się jeszcze bardziej.
Myślałby kto, że taki wstydliwy.
- To jak - zniecierpliwiła się Astrid - bierzesz ten adres czy przejechałam pół Holandii na próżno?
- Co? A tak, biorę. Biorę.
__________

Chyba bardzo lubię Astrid.

piątek, 11 lipca 2014

6. Przyjaciółka

I już. To już koniec. Walizka spakowana, gotowa do wylotu. To było dziwne uczucie. Ewa przyzwyczaiła się już do tego codziennego latania w tę i z powrotem po wiosce olimpijskiej i Adler-Arenie. Teraz miała wrócić do domu - i dobrze. Normalne życie, rodzina, praca, letnicy. Tak trzeba. Jak się pracuje, to się nie myśli. O niczym. A już na pewno nie o tym, co boli.
Wyjazd na Igrzyska miał jej pomóc w zapomnieniu, w odcięciu się od złych wspomnień. A tak wcale się nie stało. I przez kogo? Przez upierdliwego, irytującego picusia. Przypominał jej to, o czym pamiętać nie chciała i nic nie mogła na to poradzić. Był pewny siebie, cwany, denerwujący, zacięty, ewidentnie z przerostem ambicji. I do tego był Holendrem. To chyba najbardziej ją przerażało. Bo ten naród kojarzył się jej właściwie tylko z jednym. I bynajmniej nie były to tulipany ani ten pieprzony rower. Ani nawet narkotyki.
- Boże, jak mi ciebie będzie brakować! - westchnęła, po raz nie wiadomo już który, Astrid, a Ewa musiała przyznać, że i ona będzie tęsknić za tą szaloną Holenderką.
- Przecież obiecałaś, że przyjedziesz na wakacje - przypomniała jej.
- Wiesz, ile jeszcze czasu do wakacji?
- Wiem. Dużo.
- No właśnie - każdą kolejną wypowiedź Astrid kończyła westchnięciem. - Słuchaj - nagle wyprostowała się gwałtownie - a co zrobisz z Koenem?
- Słucham?
- Dobrze, że słuchasz, ale mi odpowiedz.
- Ale ja nie wiem, jakiej ty odpowiedzi oczekujesz.
- Ooo, ja nie mam wielkich oczekiwań. Moglibyście się umówić na romantyczną kolację przy świecach, gdzieś na jakimś dachu, skrzypce w tle, a w perspektywie upojna noc - zapiszczała radośnie Astrid.
- Ty jesteś nienormalna - powiedziała Ewa, kiwając głową z pobłażaniem. - Ja z tym człowiekiem nie chcę mieć nic wspólnego.
- A co, jeśli on chce mieć coś wspólnego z tobą?
- To już jego problem - ucięła Polka.

Ostatnia torba dopięta. Usiadł na łóżku i popatrzył, jak Ireen mocuje się z zamkiem swojej. Baby. Przecież to trzeba sposobem. Sposobem. A nie na siłę.
- Dawaj to - powiedział tylko i przykucnął przy bagażach Ireen.
- Dzięki - odetchnęła z ulgą. - Mam już dość. Nigdy w życiu nie nauczę się dobrze pakować, choćbym miała do końca życia po świecie latać.
- Sugerujesz, że do tego czasu będziesz kosić konkurencję na poziomie międzynarodowym? - uśmiechnął się szelmowsko Koen.
- W zasadzie - dlaczego nie? Nie mam nic przeciwko takiemu scenariuszowi.
- Ciekawe, co na to twój Bastian. Nie chciałby przypadkiem spłodzić potomka?
- A niech płodzi, czy ja mu bronię?
Koen aż usiadł na podłodze z wrażenia.
- Co masz na myśli?
- Że mała przerwa od treningów może mi tak bardzo nie zaszkodzi.
- O matko.
- A ty co myślałeś? Że...? No nie. Przecież ja go kocham.
- Niby tak, ale ludzie się czasem rozstają.
- To niech się rozstają. A my sobie stworzymy gromadkę maluchów.
- To sobie twórzcie - zgodził się Koen i wstał, kierując się po butelkę wody.
- A ty? - zapytała Ireen, uśmiechając się podstępnie.
- A ja nie.
- Aha.
Przez chwilę panowała cisza. Koen stał przy oknie, oglądając jeszcze piękny krajobraz Sochi, a Ireen przygotowywała swój bagaż podręczny.
- Co tam u tej twojej Ewy? - zapytała niespodziewanie.
- Daj mi spokój - burknął.
- Wszystko jasne. Jak to jest możliwe, hmm?
- Co?
- Że nie powaliłeś jej na kolana swoim wdziękiem, urodą, seksapilem, czasem na setkę...
- Spadaj.
Ireen roześmiała się na cały głos.
- I co - tak to zostawisz? - zapytała.
- A co jej mam, kurwa, zrobić?
- Siłą ją zaciągnij do łóżka - parsknęła śmiechem Ireen.
- Tak cię to bawi? - Koen rzucił jej mordercze spojrzenie.
- No w zasadzie tak. Bo cię zupełnie nie poznaję.
- Na nią nic nie działa - zdradził się niechcący.
- Ja cię błagam. Ty się wysil trochę, a dopiero potem mów, czy na nią coś działa, czy nie. Bo na razie to słyszałam tylko o tym, że najpierw ją znokautowałeś rowerem, a potem zaprosiłeś na kawę. Ja wiem, co cię boli. Że ona na ciebie nie leci z zasady. Tylko dlatego, że jesteś Koenem Verweijem.
Blondyn stanął przed przyjaciółką, w ciszy przetwarzając jej słowa.
- Ireen, denerwujesz mnie - stwierdził w końcu.
- Bo?
- Bo mnie za dobrze znasz.
Ireen znów się roześmiała.
- Zgadza się - powiedziała tylko.
Bo cóż więcej można było dopowiedzieć? Nie miał lepszego przyjaciela od niej. Nawet Sven się z nią nie równał. Za każdym razem chciało mu się śmiać, gdy przypominał sobie, że ich przyjaźń zaczęła się od łóżka. Tak, tak... Ireen wprowadziła go nie tylko do świata panczenów.
- A jakbyś tak zdobył jej adres? - zapytała.
- Dobrze ty się czujesz? Mam ją w domu nachodzić?
- Oj tam. No to numer telefonu chociaż. Skąd ona w ogóle jest, co?
Koen zastanowił się.
- A tego, co ta Astrid mówiła, to chyba z Polski.
- Yhm. A czy ty nie jesteś w stanie się jakoś z tą Astrid skontaktować?
- No jak? Mam do każdego hotelu po kolei łazić i pytać o osoby, których nawet nazwisk nie znam? Weź ty się puknij w czoło.
- Wiesz co - wkurzyła się Ireen - to ty sobie może idź pospacerować po wiosce olimpijskiej, a nuż ci się ją uda znowu przewrócić. Wtedy na pewno zapunktujesz. W rubryce nie zbliżać się na odległość mniejszą niż kilometr.

- Ja do ciebie jutro zadzwonię, wiesz? Pamiętaj. I pamiętaj, że masz odebrać, bo jak nie, to sama będziesz musiała do mnie zadzwonić. A wtedy zapłacisz rachunek stulecia. Bo wiesz, że ja lubię gadać.
Ewa mimo woli roześmiała się.
- Dobrze, odbiorę - obiecała. - A teraz już zapinaj te pasy, bo zaraz startujemy.
- I ja do ciebie przylecę na wakacje. Ale dopiero w lipcu. Więc mi zajmij jakiś pokój, dobrze?
- Tak, dobrze. Przecież pamiętam.
- No właśnie. Ej, kurde. To jest nie fair. Ja zawsze chciałam mieszkać nad morzem. I nigdy nie mieszkałam, ogarniasz to?
- Z trudem.
Z trudem to ona powstrzymywała śmiech. 
- Cóż, trudno. Wybaczam to rodzicom, bo przecież nie ich wina, że nie zarabiali tyle, żeby się przeprowadzić do jakiegoś super kurortu, no nie?
- No... Ale muszę ci powiedzieć, że ja też nie mieszkam w jakimś super kurorcie.
- Nie? Aha... Ale to nic. Nie martw się.
- Ja się bynajmniej nie martwię. Dobrze mi tam.
- To świetnie. Jejku... Ja już za tobą tęsknię!
__________

I tak to właśnie jest.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

5. Złoto

Trening. Zwykły trening. Tylko że olimpijski. Mógłby przebiegać normalnie, ale nie. Pewien zajebisty kumpel musiał się czepiać o wszystko. Pieprzony perfekcjonista.
- Słuchaj, ustalmy coś: chcesz w końcu zdobyć to pierdolone złoto czy nie?
Sven był wściekły i Koen wyraźnie to widział, ale - tak szczerze mówiąc - miał to w głębokim poważaniu. Owszem, zdawał sobie sprawę z tego, że stu procent to on z siebie nie dawał, ale jakoś go ta świadomość specjalnie nie motywowała.
- Bo jak tak dalej pójdzie - kontynuował Sven - to wylecisz ze składu z hukiem. Dzień przed biegiem ćwierćfinałowym. Super, nie?
- Zajebiście. Słuchaj, nie obraź się, ale ja wiem, co mam robić, nie musisz mi mówić.
- Panowie, do cholery, co to ma być? Poplotkujecie sobie po treningu. Lepiej przeanalizujcie swoje biegi. Zwłaszcza ty, Koen. Bo wchodzisz w ten wiraż jak kura na grzędę.
No oczywiście. Ale zdanie trenera było święte. Jak się komuś nie podobało - droga wolna.

- A dobrze się ubierasz?
- Mamo, tu jest trzydzieści stopni.
- No tak, tak, ja wszystko widziałam, ale ja temu telewizorowi nie wierzę.
- Tak, wiem. Słuchaj, mamuś, muszę już kończyć.
- No dobrze, dobrze. Pa, kochanie. Pozdrów tę swoją koleżankę.
- Dobrze. Pa.
Ewa rozłączyła się i westchnęła z ulgą. Kochała swoją mamę, ale czasem miała jej dość. Jej bujna osobowość momentami ją przytłaczała.
- Masz pozdrowienia od mojej mamy - poinformowała Astrid.
- O, dziękuję. Chciałabym ją kiedyś poznać. Czuję, że byśmy się polubiły - zaśmiała się Holenderka.
 Niewykluczone - przemknęło przez myśl Ewie - o ile byście się wzajemnie dopuściły do głosu.
- Co robimy z takim pięknym dniem? - zapytała, zamiast uzewnętrzniania swoich przemyśleń, chowając jednocześnie do szafy kupkę starannie złożonych ubrań. Tym również różniła się od Astrid - jej ciuchy przypominały kłębek jakiejś skudlonej włóczki. Nic dziwnego, że co rano latała po pokojach i pożyczała żelazko. Swoją drogą na to, żeby zabrać jakieś ze sobą z domu - nie wpadła.
- Tutaj każdy dzień jest piękny - odpowiedziała Astrid i znów się roześmiała. - Mogłybyśmy pójść na trening łyżwiarzy, ale pewnie cię ta propozycja nie interesuje - powiedziała znacząco.
- Masz rację, nie interesuje mnie - odpowiedziała spokojnie Ewa. - Jak dla mnie, możemy się przejść.
- Oczywiście, że możemy - zgodziła się Astrid. - Tylko uważaj, żeby znowu ktoś w ciebie nie wjechał na rowerze.
- Już ty się o mnie nie martw - z niezachwianym spokojem powiedziała Polka. - Poradzę sobie.
- Ej! Ja się tak nie bawię! - zbuntowała się Astrid. - Ciebie się w ogóle nie da wyprowadzić z równowagi.
Tym razem Ewa musiała się uśmiechnąć. Rzeczywiście. Doprowadziła panowanie nad sobą do perfekcji. Taki system doskonale się sprawdzał.

- Cześć, jest nasz laluś?
- Jest. Wchodź.
Ireen wpuściła Svena do pokoju i wróciła na zajmowane wcześniej miejsce na swoim łóżku. Nie pozostało jej nic innego, jak czytanie albo słuchanie muzyki. Z tym tutaj nie dało się gadać.
- Może ty mu przemówisz do rozumu. Ja już mam go dość - powiedziała i położyła się, nakładając słuchawki na uszy - tym samym naśladując nieświadomie swojego współlokatora.
Tymczasem Sven usiadł na ziemi przy łóżku Koena i szturchnął go w nogę.
- Co? - burknął tamten w odpowiedzi.
- Ściągaj te słuchawki. Musimy pogadać.
Koen, o dziwo, zastosował się do polecenia. Usiadł koło kumpla.
- No?
Sven nabrał powietrza w płuca.
- Pamiętasz mój start na dziesięć tysięcy w Vancouver?
Koen zastanowił się, a po chwili potwierdził. Nie było chyba w drużynie osoby, która by tego startu nie pamiętała.
- No właśnie. Wiesz, jak ja się czułem? Przecież ja byłem takim faworytem, że... No po prostu największym, jedynym i niepodważalnym. I co? I trener wskazał mi zły tor. No kurwa. W życiu taki załamany nie byłem.
Przerwał na chwilę i zacisnął usta. Fakt, to musiało być straszne. Zająć pierwsze miejsce i zaraz potem dowiedzieć się o dyskwalifikacji. I to przez własnego trenera.
- Ale mi przeszło - kontynuował Sven. - Co miałem zrobić? Zabić go? - nie sprecyzował, o kogo chodzi, ale przecież i tak było wiadomo. - Pozbierałem się i w drużynie pyknęliśmy brąz.
Fakt, brąz. Wtedy w Holandii równie cenny, co teraz złoto.
- Więc teraz ty się ogarnij i postaraj, żeby te Igrzyska nie były całkiem spierdolone! Bo mnie, kurwa, krew zalewa, jak cię widzę w takim stanie! - zakończył efektownie swój wywód.
Koen przetrawił w ciszy słowa kumpla i w końcu powiedział:
- Dobra, wyluzuj.
- Wyluzuj, wyluzuj... To przywieziesz stąd to złoto, czy nie?
- No przywiozę.
- Co? Bo cię słabo słyszę.
- Przywiozę, kurwa!
- No i bosko. Ireen! Ściągaj te słuchawki. Złotowłosa wraca do normalności. Teraz jeszcze wyrwie jakąś laskę i już naprawdę wszystko będzie zwyczajnie.
Ale Ireen go nie słyszała - spała w najlepsze. Sven zacmokał i pokiwał głową z przyganą.
- Coś z tobą nie tak. Kobiety przy tobie usypiają.
- Przy tobie też - odciął się Koen. - Chodź, idziemy coś zjeść.

Patrzyła na centrum wydarzeń, sama stojąc nieco na uboczu i wyraźnie się uśmiechała. Tak, jak zawsze w jej życiu. Nigdy nie była osobą, wokół której wszyscy by skakali, wszyscy podziwiali, o której zainteresowanie by zabiegali. Przyzwyczaiła się do tego. Tak było jej nawet dobrze. Nie potrzebowała szumu wokół siebie. 
Było pięknie. I panowie, i panie spisali się fantastycznie. Co prawda musiała się nieźle uwijać przy tych wszystkich kontrolach, dresach, kwiatkach, podpisywaniu wszelkich list i tak dalej, ale na dekoracje dali im chwilę spokoju. 
Astrid ze szczęścia prawie uleciała pod niebo. Zupełnie zapomniała, w jakim celu i w jakiej roli znajdowała się a Adler-Arenie, najchętniej wyskoczyłaby na podium i ich wszystkich wycałowała. Bo przecież w biegach drużynowych Holandia zdobyła oba złota. No żadne zaskoczenie, szczerze mówiąc. Polska miała kobiece srebro i męski brąz, i to dopiero był powód do radości. 
Ewa patrzyła na podium, wyszczerzona aż miło. Teraz wręczano medale panom z Holandii. Nie dało się ukryć, że jednemu z nich przyglądała się nieco bardziej. Ale bynajmniej nie z powodów wizualnych czy czegoś w tym rodzaju. Zastanawiało ją, jakim cudem da się tak popadać ze skrajności w skrajność, od totalnej rozpaczy po całkowite szczęście. W jej przypadku takie coś nie miałoby racji bytu. Pełen spokój, zero niekontrolowanych wybuchów. Okej, musiała przyznać, że tutaj, w Soczi, i tak zachowywała się - jak na nią - niezwykle ekspresyjnie. Kiedy przypominała sobie, jak darła się przy zwycięstwie Bródki, aż robiło się jej głupio.
Te wszystkie myśli pojawiły się w jej głowie w jednej chwili i zaraz potem odfrunęły. A to za sprawą tego, że Koen Verweij podniósł wzrok znad swojego, dopiero co zdobytego, złota i spojrzał prosto na nią. Spojrzał zimnymi, błękitnymi tęczówkami, szczerze i przenikliwie.
Okropnie.
Bała się ludzi z takimi oczami. Pod ich spojrzeniem czuła się tak, jakby prześwietlano jej całą duszę, a wraz z nią - wszystkie lęki i pragnienia.
Uśmiech zniknął z jej twarzy. Zagryzła wargę i spuściła wzrok. I poczuła, jak palą ją policzki.

Była taka piękna! 
I taka niedostępna.
I chyba trochę smutna. 
Ale na pewno niesamowicie dumna.
Fascynująca.
Chciałby ją poznać. Choćby poznać. 
Musiał coś wymyślić.
Był teraz taki szczęśliwy! Zdobył to, o co walczył od zawsze. Wszystkie godziny wyczerpujących treningów prowadziły do tej jednej chwili. I teraz, gdy stał na najwyższym stopniu podium... myślał o tej dziewczynie.
Co ona z nim zrobiła? I jak? Zamienił z nią może dwa zdania - a i to z wielkim trudem - a w przeciągu dwóch tygodni zawładnęła absolutnie wszystkimi jego myślami.
Cholera jasna.
__________

I tym sposobem przebrnęliśmy przez igrzyska.
Obsuwy mam iście epickie. U wszystkich. A u siebie największe. Ponad miesiąc mnie nie było. Wstyd i hańba. Ale poprawy nie obiecuję, mimo wakacji. Regularnie rozdziałów raczej nie będzie. Choć się postaram. Mam nadzieję, że będziecie czytać ;)

piątek, 30 maja 2014

4. Porażka

Ewa, Ewa, Ewa...
Co za uparta kobieta. Siedzi sobie, ogląda kolejne biegi i po prostu ładnie wygląda. O ile on dobrze widział, to nawet do tego jakoś specjalnie umalowana nie potrzebowała być.
Śliczna.
I intrygująca. Cholernie intrygująca.
Nie no, Boże, co on wyrabiał. Za dokładnie siedemnaście minut miał najważniejszy start swojego dotychczasowego życia, a zamiast się skupić i wykonać rozgrzewkę jak Bóg przykazał, to on sobie rozmyślał o jakiejś lasce. Która wcale, ale to wcale na niego nie leciała!
I to chyba było w niej najbardziej pociągające. Ta niedostępność.
Gdyby zgodziła się chociaż na spotkanie. Ale nie. Nic nie przynosiło rezultatu. Astrid - ta jej koleżanka - naprawdę stawała po jego stronie. I nic. A przecież bywał w Adler-Arenie codziennie, podchodził, próbował. Nic.
Może ona miała po prostu jakiegoś zazdrosnego faceta? Ale cóż by jej szkodził mały olimpijski romansik? Nie. Taki scenariusz zupełnie nie wchodził w grę. Obserwował ją coraz częściej i doszedł do wniosku, że każdego trzymała na dystans. Niektórych po prostu na mniejszy niż pozostałych. On do grupy tych szczęśliwców nie należał. Tak czy inaczej facet, na którego zwróciłaby uwagę, musiałby się chyba nieźle nagimnastykować.

- No proszę cię, nie widzisz, że on się cały czas na ciebie patrzy?
- Astrid, nie zawracaj mi głowy.
Bo teraz Ewa miała to naprawdę w głębokim poważaniu. Jeszcze bardziej niż zwykle. Bródka jechał na o wiele za dobry wynik, żeby się miała zastanawiać nad jakimś lalusiem z Holandii. Nnno! Dobrze, dobrze. Bardzo dobrze.
- Ja cię zupełnie nie rozumiem. W Holandii każda dziewczyna dałaby się pokroić za to, żeby być na twoim miejscu. A ty się z nim nawet nie chcesz umówić.
- Widocznie dziewczyny w Holandii mają inne priorytety niż ja.
- Ej, ej, czy ja to mam odbierać jakoś personalnie? - zaśmiała się Astrid.
- Odbieraj to jak chcesz.
- Ewa, ja cię czasami nie rozumiem.
Doprawdy nowina. 
- Nie musisz. Ja też się nie rozumiem.
A przecież by chciała. Tak zwyczajnie wiedzieć co i jak. Ale to było chyba za trudne.
- Bo ty nic o sobie nie mówisz, wiesz? Ja nawijam cały czas, a ty - nie - kontynuowała swoje przemyślenia Holenderka.
- Gdybyśmy obie nawijały cały czas, to żadna by nie słuchała. A przecież nie o to chodzi. Patrz, Zbyszek ciągle prowadzi.
- Dobra, dobra, jeszcze dwie pary. A w ostatniej - Koen.
- Czy my musimy o nim cały czas rozmawiać? - zirytowała się w końcu Ewa. - Od trzech dni ciągle tylko słyszę Koen to, Koen tamto... Wynajął cię, żebyś mu robiła dobry pijar?
- Coś ty się taka uszczypliwa zrobiła? - zdziwiła się Astrid.
- Denerwuje mnie ten człowiek.
- Czym? Przecież nawet go nie znasz.
- Tak. A ty go może znasz - uśmiechnęła się ironicznie Polka.
- Ale ty nawet nie chcesz go poznać! A mogłabyś.
Mogłabyś, mogłabyś... Może by i mogła. Tylko pytanie - po co. Już ona czuła przez skórę, czego się po nim spodziewać. Nawet zakładając tę bardziej optymistyczną wersję. Chociaż właściwie - która była bardziej optymistyczna?
- Lepiej oglądaj - ucięła Ewa. - Zaraz będzie medal dla Polski.
I faktycznie. Dziewiętnasta para nie poprawiła najlepszego rezultatu.
- Aaaa!!! Widzisz! Widzisz! Mówiłam!
Astrid była szczerze zdziwiona reakcją Polki. Zwłaszcza po ich dopiero co zakończonej rozmowie. Jeszcze nigdy nie widziała u niej takiej euforii. No nigdy. To był sympatyczny widok, trzeba było przyznać. Jej zazwyczaj chmurna twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
I darła się do tego pierwszorzędnie.
- Ej, teraz Koen. Patrz i podziwiaj.
Ewa spojrzała na nią tak wymownie, że Astrid mimowolnie parsknęła śmiechem.
- Jak to jest możliwe, że ja cię coraz bardziej lubię? - przyznała szczerze.
- Nie wiem. Oglądaj tego swojego lalusia.
Astrid śmiejąc się, posłusznie zastosowała się do polecenia, a i Ewa poszła w jej ślady. Ostatni bieg dnia dzisiejszego. Verweij wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle. Nie chodziło oczywiście o ten idiotyczny strój, ale raczej o jego skupienie, zero kretyńskich min, głupkowatych uśmieszków. Był tak zdeterminowany, jakby to był najważniejszy start jego życia. To wydanie podobało jej się zdecydowanie bardziej. Chyba każde podobałoby się jej bardziej od tego, które serwował jej od tygodnia.
Czyli od początku ich znajomości.
No i ruszyli. Teraz wszystkich czekały niecałe dwie minuty stresu i zaraz wszystko miało być jasne.

Lewa... prawa.... lewa.... prawa... Wiraż - raz - raz - raz - raz - raz - raz... i ostatnia prosta... lewa-prawa-lewa-prawa-koniec!
Pierwszy! Nie! Tak! Cholera - ex aequo... Nie...
Drugi.
Kurwa.

- Złotoooo!!! Mamy złoto!!!
Teraz to dopiero Ewa darła się jak opętana. Skakała, wrzeszczała, prawie że płakała. No Boże drogi.
- Kochana, pamiętaj, że ja się z twoim narodem nie utożsamiam - Astrid czuła się w obowiązku przypomnieć tę istotną kwestię. Była wkurzona, pewnie że tak. Ale z drugiej strony - nie było nic złego w tym, że Ewa się cieszyła.
No właśnie. Ewa się cieszyła. Dobrze powiedziane. Dawno nie przeżywała takich emocji. Kiedy przy nazwisku Verweija pojawiła się jedynka, prawie się załamała. Nie minęła chwila, a spiker wprawił ją w zupełną dezorientację pierdzieląc jakieś farmazony o sprawdzaniu tysięcznych części sekundy. A zaraz potem okazało się, że wygrał Bródka. O trzy tysięczne sekundy.
Spojrzała na Verweija. Był wściekły! Autentycznie wściekły. Ściągnął kaptur z głowy, rozpuścił włosy, rozpiął zamek kombinezonu i... o słodki Jezu... Jaka klata... Jakby ją tak mógł bardziej odsłonić... Musiała przyznać, że w tym wydaniu, w rozwianym włosem, tym zgrabnym tyłkiem i na dodatek taki wściekły, był cholernie seksowny. I niemiłosiernie ją to drażniło.

Siedział tu już dobre kilkadziesiąt minut i wciąż nie mógł w to uwierzyć. Jak? No jak? Kto w ogóle wymyślił taki czas jak trzy tysięczne sekundy? Podszedł, wziął te kwiatki, które mu łaskawie wcisnęli i wrócił na swoje miejsce. Nawet nie miał ochoty zbierać się do hotelu. Przegrał. Niezależnie czy o trzy tysięczne sekundy, czy o pół minuty. Co za różnica? Przegrał i tyle. Kurwa mać.
- Chodźmy już.
To Ireen wciąż tu na niego czekała? Po co? No po co?
- Daj mi spokój.
- Nie no, jasne. Zakop się do grobu, bo zdobyłeś srebrny medal.
- Nie zdobyłem srebrnego, tylko przegrałem złoty. To jest różnica.
- Też wczoraj przegrałam złoty i jakoś żyję.
- Nie o trzy tysięczne.
- Nie. Ale jednak.
- Nic nie rozumiesz.
No i co - musiała wciąż nad nim sterczeć? Nie mogła już iść? Multimedalistka wszystkiego. Na jej miejscu też by się nie przejmował jednym srebrem. Jak się ma tyle złot i pucharów wszelkiego rodzaju to jeden medal w tę czy w tę różnicy nie robi.
- Chyba bardzo lubisz się nad sobą użalać - powiedziała i poszła.

Leżąc wieczorem na łóżku i czytając książkę... Taa, jasne. Wodziła oczami po literach, zupełnie nie zdając sobie sprawy, co jest tam napisane. Bo analizowała jeszcze raz wydarzenia dnia wczorajszego i dzisiejszego. I wyścig, i dekorację medalową. I będąc szczęśliwą, równocześnie była coraz bardziej rozczarowana. Tak się nie zachowuje człowiek, który ma szacunek do rywala. Ona naprawdę wszystko rozumiała - że w Holandii srebro nic nie znaczy, że można być ambitnym i mieć jakieś cele, ale do cholery - ten cały Verweij był bucem do kwadratu! A Astrid go cały czas broniła. Patriotyzm, cholera jasna. Tak trudno się chociaż uśmiechnąć? Był okropny. Po prostu okropny.
I nic tego faktu nie tłumaczyło.
__________

Kiedyś nastąpi taki piękny dzień, że uda mi się nadrobić wszystkie zaległości. Obiecuję :)

piątek, 16 maja 2014

3. Wyścig

To był ten dzień.
Albo ewentualnie ten na przetarcie - nie można się przecież z góry napalać na złoto na tym słabszym ze swoich dystansów. Chociaż mieszkając w pokoju z taką Ireen - multimedalistką wszystkiego, co możliwe - każdy by się w końcu nabawił manii wygrywania.
Nie no, miejsce w pierwszej piątce - szóstce byłoby okej. Chociaż oczywiście bardziej satysfakcjonowałoby go podium. A najbardziej - wygrana.
Matko jedyna, on już chyba wpadał w jakąś obsesję.
- Piękny osobnik danego gatunku na cztery litery?
- Że co?
- No krzyżówkę rozwiązuję.
Jak ta baba mogła sobie rozwiązywać krzyżówkę, kiedy on siedział jak na szpilkach po prostu i tylko odliczał godziny do startu. Ale to przecież nie ona musiała dziś sprostać oczekiwaniom całej Holandii. Ona sprostała już kilka dni temu. A drugi raz będzie chciała to zrobić jutro. I zrobi.
Zresztą on też. Był dobry. Bardzo dobry. Do tego tylko odrobinka szczęścia i będzie idealnie.
- No to jak w końcu? Piękny osobnik danego gatunku na cztery litery.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Gdyby to był piękny osobnik ludzkiego gatunku, to odpowiedź byłaby prosta. Na cztery litery oczywiście.
- Sven? - Ireen zatrzepotała rzęsami. - Ej! Czemu we mnie rzucasz poduszką?
- Domyśl się.
- Dobra, dobra. Słuchaj, a co to była za laska w tym barze ostatnio? Bo wiesz, jakoś zbyt rozmowny nie byłeś, jak wtedy pytałam, ale już ze trzy dni minęły, więc może ci się zebrało na zwierzenia.
- Naprawdę cię to interesuje?
- O, mnie wszystkie twoje podboje interesują.
To akurat zdążył zauważyć przez te kilka lat.
- Nawet takie, co nie dochodzą do skutku?
- Takie zwłaszcza.
- Daj ty mi lepiej spokój.
- No nie... Koen Verweij odniósł porażkę w jednej z dziedzin życiowych... Koniec świata...
- Grabisz sobie...
- Nie no, bo wiesz, całkiem ładna ta laska była...
- Ej, ej! Nie pozwalaj sobie!
No tak, Ireen gustowała zarówno w panach, jak i paniach. Ale u nich, w Holandii nie było to nic nadzwyczajnego, tak szczerze mówiąc. Co druga osoba, no może co trzecia, miała nietuzinkową orientację seksualną. Z tym, że Ireen aktualnie i tak była zajęta. Tym razem przez faceta. I to takiego, że chyba nie miała ochoty tego stanu rzeczy w najbliższym czasie zmieniać.
- No to jak z nią było?
To jej w końcu opowiedział, cóż miał zrobić.
- Ale wiesz co, może ona po prostu nie lubi kawy...
- Ty się ze mnie nie nabijaj.
- No przepraszam cię bardzo, ale jakby mi ktoś ciągle proponował coś, na co bym nie miała ochoty, to też bym się wkurzyła.
- To co twoim zdaniem powinienem niby zrobić, hmm?
- Nie wiem, wymyśl coś.
- Dzięki. Bardzo jesteś dziś przydatna.

Astrid już z samego rana ostrzegła ją o tym, kto dziś sobie będzie zapierniczał w łyżwach po torze. Tak na wszelki wypadek. Żeby mogła się zawczasu ukryć albo w jakąś pancerną odzież zabezpieczyć. Nie wiadomo przecież było, co temu lalusiowi do głowy strzeli. Astrid oczywiście kazała jej się nie wygłupiać, tylko korzystać w ewentualnej okazji, ale takie atrakcje nie dla niej. Nie była napaloną fanką. Chciała po prostu spędzić przyjemnie trzy tygodnie. Za wiele? Musiał się ktoś od razu do niej przyczepiać?
Ale dziś zorganizowała się lepiej, nie bujała w obłokach i czujnie obserwowała, co dzieje się wokół niej. I nawet zauważyła, gdy pojawił się w Adler Arenie. Postanowiła nie dać się wywrócić ani wyprowadzić z równowagi. I dobrze jej to szło. Zwłaszcza, że Verweij specjalnie nie był zainteresowany kontaktami z nikim. Szóste miejsce zajął. Z tego, co ona się znała na ludziach, to ten człowiek miał jakiś przerost ambicji. Albo coś w tym rodzaju. No chyba, że był jakimś mistrzem świata i murowanym faworytem. Wtedy byłoby to dość zrozumiałe.
Ale tyłek to miał dobry.
Przywołała Astrid gestem ręki.
- No co jest?
- Powiedz mi, ten twój Verweij to był faworytem?
- Takim murowanym to nie. Ale w szerokim gronie kandydatów był. A od kiedy cię to tak ciekawi?
- Od teraz. Zastanawiam się, czy jest wkurzony, bo miał szanse, czy ot tak, bo tak ma całe życie.
- Ja tam myślę, że oba po trochę - zachichotała Astrid. - Nie ma się co przejmować. Na 1500 wygra.
- Jest dziwny.
- Sama jesteś dziwna.
- Wiem.
To akurat wiedziała bardzo dobrze. Przeszłość uwarunkowała jej teraźniejszość i podejście do ludzi. Była ostrożna i nieufna. Zwłaszcza wobec mężczyzn. Znajomości z kobietami zawierała jednak dużo łatwiej. Ale to było akurat całkowicie zrozumiałe.
- Ej - przestraszyła się Astrid. - Przecież ja żartuję.
- To też wiem - uśmiechnęła się lekko.
- No właśnie. Chwila, czy my przypadkiem nie powinnyśmy się teraz kręcić w okolicach medalistów? Chodź, będziesz się musiała przyczaić i strzelić mi focię z Mulderem.

No kurwa... Takie drobne, naprawdę drobne błędy... I po medalu. Tak, tak, wcześniej sam przed sobą przyznawał, że piąte - szóste miejsce byłoby okej. No ale cholera... No nie było! Spojrzał w lewo. O żeż, to przecież była ta wolontariuszka! Pasowałoby podejść i wreszcie zrobić jakieś dobre wrażenie. Albo przynajmniej przyzwoite. Z tym, że w aktualnym nastroju, to mógł co najwyżej pogorszyć swoją sytuację. Już i tak beznadziejną. Kurde, ślicznie wyglądała. W ogóle była śliczna. I intrygująca. Wbrew pozorom myślał nie tylko zawartością spodni, naprawdę. Potrafił zauważyć tę szczególną aurę tajemniczości, która spowijała niektóre dziewczyny. Tak, jak ją. Ciekawe, jak miała na imię. I skąd pochodziła, bo przecież nie była Holenderką. I ile miała lat. I czy miała faceta.
Nie, raczej nie miała. Nie wyglądała na taką, która by kogoś do siebie dopuściła. Więc jakby jemu się udało... No, to by było coś.
Popatrzyła na niego. Tak, tak, tak. Zdecydowanie. Na pewno nie na nikogo innego. Widział wyraźnie.
Ale długo to nie trwało. Potem jej wzrok, pełen pogardy, nawiasem mówiąc, przeniósł się na jakąś dziewczynę, przytulającą się do Muldera. Zrobiła im zdjęcie. Pieprzone bliźniaki! Łącznie już trzy medale zdobyli. Co prawda więcej nie będzie, bo już po ich dystansach, ale i tak im zazdrościł. Wszystkich zawiódł. Po prostu wszystkich. Ireen, Svena, trenera... Nie mówiąc już o kibicach. No ale nie, chwila. Został mu jeszcze jeden wyścig, tak? A nawet dwa, bo przecież w drużynie też pojedzie. No. To jak zdobędzie dwa złota, to mu chyba wybaczą. Właśnie.
W takim razie, skoro mu się humor trochę poprawił, mógł podejść do tej dziewczyny. Podszedł. Nawet nie uciekła. Zapewne dlatego, że go nie zauważyła - stała tyłem.
- Przepraszam, gdzie muszę udać się na kontrolę antydopingową?
Dumny z siebie normalnie był. Wreszcie zadał jakieś inteligentne pytanie.
- Wyjściem A po schodkach w dół.
Odpowiedziała mu. To już progres.
- Dziękuję. Podobają ci się zawody?
Nie no, potrafił prowadzić rzeczową rozmowę, nie wywalając jej na dodatek.
- Tak, są w porządku.
Entuzjazmu w niej nie było. Nie miała ochoty z nim rozmawiać, ślepy, głuchy i chromy by na kilometr wyczuł. Ale przecież Koen Verweij nigdy się nie poddawał.
- Jestem Koen.
- Wiem.
No cóż, szczerze mówiąc nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Zadał więc tak zwane pytanie pomocnicze.
- A ty?
Zmroziła go wzrokiem.
- Ewa - opowiedziała wreszcie.
Czuł się, jakby ktoś zamknął go w polu siłowym. Naokoło wiwatowali i śmiali się ludzie, a on tymczasem stał koło tej zadziwiającej dziewczyny i otoczenie zupełnie nie miało do niego dostępu.
- A gdybym zaproponował ci jakiś spacer, kawę, herbatę, drinka, czy cokolwiek byś tam chciała, miałbym jakieś szanse na to, żebyś się zgodziła?
No przecież musiał próbować. Innych dziewczyn nigdy nie trzeba było dwa razy namawiać. Ale ta była przypadkiem wyjątkowym.
- Mam się zgodzić dla świętego spokoju?
- Chociażby.
W tym momencie nadeszła ta jej koleżanka. Oj tak. Już wiedział, kto pomoże mu przekonać do siebie Ewę.
__________

Chciałam nadrabiać rozdziały, a tymczasem okazało się, że mam dwie lektury do czytania. O Panie...