poniedziałek, 11 sierpnia 2014

8. Ściana

Już tak dawno nie była na plaży, że to było wprost nieprzyzwoite. Z okien na piętrze widziała morze, a nie miała nawet czasu, żeby przespacerować się jego brzegiem. I dlatego dziś obiecała sobie, że choćby się waliło i paliło, ma to wszystko w dupie i wieczorem idzie oglądać zachód słońca. Tak po prostu.
Było pięknie. Ogromna złocistoczerwona kula powoli topiła się w morzu, zalewając ciepłym blaskiem coraz większe obszary plaży, aż wreszcie znikła zupełnie, zostawiając po sobie jakąś nieokreśloną pustkę.
I tyle.
Jakie to było cudowne.
Ewa mogłaby ten spektakl jednego aktora oglądać codziennie. Była nim absolutnie zachwycona. Tyle że po całym dniu pracy brakowało jej nie tylko czasu, ale również - a może przede wszystkim - siły.
Szkoda.

Boże, cóż to za kraj! Po tych drogach się jechać nie dało. Jakby miał tu mieszkać na co dzień, chyba by sfiksował. Do tego te dziwne nazwy nie do przeczytania. Masakra. Ale dobrze, przecież nie mieszkał tu, tylko przyjechał na wakacje. A na dodatek te wakacje miał spędzić tutaj z jednej ważnej przyczyny i w jednym określonym celu. Właściwie do tej pory ciężko mu było uwierzyć, że tak po prostu zrezygnował ze słonecznej Kalifornii i przyleciał do Polski. A jednak to zrobił.
Taksówkarz dowiózł go pod jakiś mały pensjonacik i oznajmił, że są na miejscu. No dobrze. Wysiadł, powyciągał swoje walizki, zapłacił i podziękował.
I zadzwonił do domofonu.
Trochę kiepsko wypadło, bo usłyszał coś po polsku (chyba), a przecież polskiego znał tyle samo co i suahili, natomiast kobieta po drugiej stronie dla odmiany słabo dukała po angielsku. Ciężka sprawa.
Ale zaraz do furtki podszedł jakiś chłopak, osiemnastoletni może, i rozpoczął z nim rozmowę. Uff. Czyli jednak nie totalne zacofanie. Zaraz też ustalili, że to z nim załatwiał rezerwację, wzięli walizki i weszli do budynku. Koen musiał przyznać, że jak do tej pory było naprawdę ładnie - i na podwórku, gdzie pośród świeżo skoszonego trawnika wiła się ścieżka wyłożona kostką brukową, i w środku, na klatce schodowej, utrzymanej w przyjemnych beżach. Przejął klucze do pokoju numer piętnaście i już miał zniknąć za drzwiami, kiedy nie powstrzymał się i zapytał:
- Przepraszam, czy jest może pani Ewa?
Chłopak spojrzał na niego co najmniej podejrzliwie - o ile nie wrogo.
- A o co chodzi?
- O nic ważnego - powiedział ostrożnie. - Po prostu to moja znajoma. Chciałem się z nią zobaczyć.
- Mhm. Siostra nie wspominała o żadnym znajomym, który ma przyjechać.
Siostra. Uff.
- Bo ona nie wie, że przyleciałem - pospieszył z wyjaśnieniem. - To taka trochę niespodzianka.
- Taa... Niespodzianka. Jasne. No cóż, miłego pobytu życzę.
Spojrzał za oddalającym się chłopakiem. Właściwie mógł skojarzyć, że to jej brat, był dość podobny, ale w pierwszej chwili zupełnie na to nie wpadł. Jeszcze jej nie zobaczył, a już czuł, że tracił zdolność logicznego myślenia. 
Ale chwila, nawet się nie dowiedział, czy ona w końcu jest czy jej nie ma. No cholera. Ten jej brat nie wyglądał na dużo bardziej otwartego niż ona i spławił go bardzo elegancko. Sam był sobie winien. Mógł nie pytać. W ten sposób wzbudził tylko miliard podejrzeń.
Zamknął drzwi i usiadł na łóżku. O kurde, nawet było widać morze. Zajebiste. Może ta Polska jednak nie była taka szara i zimna jak mu się zawsze wydawało? Jedno było pewne. Piękne kobiety tu mieli.
A przynajmniej jedną.

Wróciła do domu z zakupów. Piekielnie zmęczona. Było chyba ze trzydzieści stopni w cieniu. No i godzina trzynasta, więc właściwie nic dziwnego. Ale jedna myśl trzymała ją przy życiu - miała dziś właściwie wolne. Zakres jej obowiązków właśnie się skończył. Teraz czekał ją obiad, a potem może jakiś spacer, albo siatkówka z Miśkiem, albo drink i dobra książka... Sama nie wiedziała, jak sobie rozplanować ten czas wolny. Tak dawno go nie miała, że chyba się już od niego całkowicie odzwyczaiła.
Weszła do domu - jego korytarz był częścią wspólną z pensjonatem, po jednej stronie była część mieszkalna, po drugiej - dla wczasowiczów. Sprawdzał się ten układ.
- Wody! - wyrzuciła z siebie, stając w drzwiach kuchni.
- Ciepło? - zapytał Misiek, podając jej butelkę i uśmiechnął się lekko.
- Gorąco!
- No nie gadaj.
Wyżłopała duszkiem chyba z pół litra.
- Aleś ty zabawny, no naprawdę boki zrywać.
- Tak, wiem. Słuchaj, przyjechał nowy wczasowicz - zmienił nagle temat Michał.
- No to dobrze - popatrzyła na brata. - Nie wiem, po co mnie o tym informujesz.
- Bo on twierdzi, że jest twoim znajomym - dodał chłopak.
- Znajomym? - zastanowiła się. - Nie no, przecież z nikim się nie umawiałam.
- Może kojarzysz: taki blondyn, długie włosy i po polsku nie gada. Jakiś Niemiec albo coś...
- Blondyn i po polsku nie gada? - aż usiadła. - No nie! Przecież to niemożliwe.
- Co?
- Jak on się nazywa?
- Nie pamiętam, tak twardo jakoś...
- Koen Verweij? - zapytała głucho.
- Ty, a wiesz, że jakoś tak.
- No ja pierdolę. Co ten piździelec tu robi?!
- Ewcia!
- Co?
- Od kiedy ty takich słów używasz?
- Od kiedy go poznałam. Całą swoją postacią mnie zmusza do klnięcia.
- Ej, ja nic nie rozumiem.
- Nieważne. Ale skąd on tu... - nagle ją olśniło - Astrid! Na pewno Astrid. No ja ją chyba zabiję!
Michał patrzył na siostrę, a usta otwierały mu się z wrażenia coraz szerzej.
- Jaka Astrid?
- Oj Boże, nieważne - zirytowała się Ewa. - W którym pokoju on jest?
- A nie wiem już nawet. Zobacz sobie na rozpisce.
Przeszła do gabinetu i spojrzała na najnowszy wydruk. Koen Verweij, pokój nr 15. Ewidentnie wszystko się zgadzało.
- I jak? - stanął za nią Misiek.
- Zgadza się.
- Ale co?
- To on.
- Jaki on? Czy ty możesz jaśniej?
- Mogę. Oczywiście, że mogę. Koen Verweij, łyżwiarstwo szybkie, srebrny medalista olimpijski na 1500 metrów i złoty w drużynie - wymieniła na jednym wdechu.
- O kurwa - wyrwało się Michałowi. - To co on tu robi?
- A bo ja wiem? Pewnie chce mnie przelecieć.

Postanowiła nie iść do tego pokoju i o nic nie pytać. Przyjechał, to i pojedzie. 
Tylko najpierw ona przez niego sfiksuje. Ot, taka zależność.
Postanowiła w ogóle się dziś nie ruszać ze swojego pokoju. Wzięła książkę i zaczęła czytać. Dopiero po kilkunastu minutach zorientowała się, że wertowała strony Zmierzchu. Skąd się to gówno wzięło u niej w pokoju? Zresztą nieważne. I tak nie zarejestrowała ani jednego słowa.
Po co on tu przyleciał?
Zasadniczo mało interesowało ją życie tego picusia (o ile w ogóle), ale jeśli - tak jak teraz - nagle wkraczało w jej życie, nie mogła tego zbyć milczeniem. No cholera. 
Z drugiej strony istniała jeszcze jedna wersja wydarzeń, choć jej prawdopodobieństwo było mniejsze niż zainteresowanie Tanzańczyków sportami zimowymi, że po prostu przyjechał tu na wakacje, bez żadnych planów z nią związanych. Tylko że po Sochi jakoś trudno jej było w to uwierzyć.
Pukanie do drzwi. O kurde.
- Proszę.
Ale nie, to tylko mama. Jej lęki były całkiem niedorzeczne - przecież wczasowicze do takich prywatnych kwater wstępu nie mieli.
- Kochanie, ten facet, co dziś przyjechał, już się trzy razy o ciebie pytał. Ja tam nie wiem, kto to jest, ale chyba na ciebie leci. Ewentualnie to jest jakiś windykator. Innego wytłumaczenia dla tego, że za tobą tak lata, nie widzę.
- Mamo!
- No co? Nie zapominaj, kochanie, że ja też kiedyś byłam młoda. A tata bynajmniej nie był windykatorem.
- Mamo!
- Czeka na dole. Idź.
I wyszła. 
Super. Jak ją jeszcze własna matka zacznie swatać z tym picusiem, to ona się chyba z domu wyprowadzi.
Spojrzała w lustro, przeczesała się i zeszła na dół. Skoro ma odpierać jego psychologiczne ataki, powinna przynajmniej dobrze wyglądać.

Czekał, czekał i czekał. I już stracił nadzieję, że się doczeka. Wbił ręce w kieszenie spodni i spacerował w tę i z powrotem przed pensjonatem. Ciepło tu było, cholera. Już miał wrażenie, że jeszcze z dziesięć minut i się rozpuści, gdy nagle drzwi się otworzyły i stanęła przed nim Ewa. 
O Boże.
Jaka piękna.
Zatrzymała się i założyła ręce na piersi.
- Co tu robisz?
Uśmiech zastygł mu na ustach.
- Emm... Przyjechałem na wakacje.
- Aha. I mało jest na świecie ośrodków wypoczynkowych, tak?
- Nie. Ale nie każdy ma taką ładną właścicielkę.
Nawet się nie uśmiechnęła. No kurde, co z nim było nie tak?
- Jasne - prychnęła. 
Podszedł do niej krok bliżej. Dwa. Trzy. Na tyle, że aż sama musiała się cofnąć. A za nią była już tylko ściana budynku.
- A tak - chwycił ją za podbródek i zmusił, by spojrzała w górę. Twarda była. Nie wyglądało, jakby jego bliskość robiła na niej jakiekolwiek wrażenie. W jej oczach wciąż widział tylko chłód i pogardę.
- Spadaj - wycedziła.
Nie no, on się naprawdę zaczynał poważnie martwić o swoje umiejętności uwodzenia.
Uśmiechnął się z bliska, patrząc prosto w te jej oczęta. Zielone. Teraz były ewidentnie zielone.
- Lubię cię, wiesz? - mruknął jej wprost do ucha i pocałował ją w policzek. A raczej w szyję. 
A potem wszedł do budynku, pogwizdując.

Wkurzał ją cholernie.
Trwało to wszystko niecałe pięć minut. I choć starała się, by było inaczej, to ewidentnie on wygrał tę wojnę psychologiczną. Wbrew pozorom nie pozostała tak obojętna na jego obecność, za jaką chciałaby uchodzić. Bo chyba już zdążyła zapomnieć, jak to jest czuć gorący oddech faceta w okolicach swojej szyi. Do tego dołączył ten swój wibrujący głos i już było pozamiatane. Dobrze, że skończyło się tak, jak się skończyło. Bo nie wiedziała, na ile byłaby zdolna mu się oprzeć.
A przecież go nie cierpiała! I to cholernie. Za to, że był arogancki, pewny siebie i przekonany o własnej zajebistości.
I właśnie to dziś na nią podziałało.
Chyba to wkurzało ją najbardziej.
__________

Nie wiem, jak to się stało, ale naprawdę całkiem lubię ten rozdział :)

7 komentarzy:

  1. Ale odrazu wiedziała o kogo chodzi. Czyli pamięta :) A Koen, no szybki jest ;)
    Buziol ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja ci powiem, że kocham ten rozdział! no nareszcie coś się zaczyna dziać! oby tak dalej! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Uff. Wkońcu!;-) nie mogę się doczekać jak to sie rozwinie. Pozdrawiam! P.S. świetny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  4. O mamciu, Koen! Jaki on jest ZA-JE-BI-STY! Pewny siebie, arogancki, taka mała menda... ale Ewka zaczyna pękać! Super, lubię to bardzo i czekam na dalszy rozwój ;)
    Buziaki! ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. I ja bardzo lubię ten rozdział. Koen przechodzi samego siebie, a mamuśka Ewy to po prostu genialna jest, haha! I już lubię brata Ewci ;)
    Pozytywnie się rozkręca.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepraszam, że dopiero teraz...uff...widzę, że wszystko zaczyna się rozkręcać. Koena w końcu dotarł do naszej pięknej Polski , nad nasze piękne Bałtyckie morze xD Mama Ewy najlepsza ! Rozwaliła system swoimi słowami ! A brat Jej również dobry, jak spławić Koena to tylko z gracją ! Widać, że w Ewie po woli zaczyna coś pękać...czekam na dalszy ciąg...Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. "To co on tu robi?
    - A bo ja wiem? Pewnie chce mnie przelecieć." - Spadłam z krzesła :D
    Koen nam wreszcie pazurki pokazuje. Choć te jego zwątpienia w własne możliwości uwodzenia są po prostu urzekające. Ewuś trzymaj się kobieto, im bardziej mu się opierasz, tym on jest słodszy i bardziej zabawny. Normalnie mogłabym czytać i czytać o tych jego 'porażkach', które tam wcale takimi porażkami to nie są, bo Ewa jednak ze skały nie jest, a on co by nie mówić przystojny facet i działa na nią jak magnez. Niestety niekoniecznie zawsze ułożony w dobrą stronę. No i coś ci Twoim panowie, cwaniaczki, lubią swoje piękne ofiary do muru przypierać. jak nie drzewo, to ściana. Jestem jak najbardziej za, bo akcja z drzewem była chyba moją ukochaną, a tutejsze zachowanie Koena i przyparcie Ewy do ściany było takim pierwszym zwierzęcym drapnięciem pana łowcy. 'Nie będę potulnym kociaczkiem, będę bestią' :D
    Natomiast statuetka za najlepszą role drugoplanową zdecydowanie wędruje do mamy Ewy. Rozbroiła mnie tym windykatorem i stwierdzeniem, że tata windykatorem nie był. W sumie może być zabawnie, jak mama będzie ją swatać z Koenem. No i jeszcze braciszek, choć on jak widać nieco wrogo nastawiony, gotów walczyć o siostrę. No ale trzeba przyznać, że wychodzenie z gracją ze starć z blondasem to mają rodzinne. Cudownie go Michał spławił.
    Dodam jeszcze, że rozmyślania blondasa o Polsce, choć w sumie nieco dla nas obraźliwe naprawdę mnie rozbawiły. Nazwy nie do rozczytania... Naucz się czytać, to ci, chłopie, lepiej pójdzie. No ale nie da się ukryć, że mu Ewa musiała mega w głowie zawrócić, skoro tak chętnie zrezygnował z Kalifornii i do Polski przygnał :D Ja tam - gdybym się nie bała samolotów, bo tak to z urzędu wybieram Polskę - postawiłabym jednak na zagwarantowane słoneczko i amerykańskie luksusy. No chyba, że bym miała taki powód jak blondasek, to zapewne i do Niemiec bym pojechała.
    W każdym razie podoba mi się taki Koen-łowca i Koen-znów mnie olała i zdecydowanie proszę o kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń