piątek, 30 maja 2014

4. Porażka

Ewa, Ewa, Ewa...
Co za uparta kobieta. Siedzi sobie, ogląda kolejne biegi i po prostu ładnie wygląda. O ile on dobrze widział, to nawet do tego jakoś specjalnie umalowana nie potrzebowała być.
Śliczna.
I intrygująca. Cholernie intrygująca.
Nie no, Boże, co on wyrabiał. Za dokładnie siedemnaście minut miał najważniejszy start swojego dotychczasowego życia, a zamiast się skupić i wykonać rozgrzewkę jak Bóg przykazał, to on sobie rozmyślał o jakiejś lasce. Która wcale, ale to wcale na niego nie leciała!
I to chyba było w niej najbardziej pociągające. Ta niedostępność.
Gdyby zgodziła się chociaż na spotkanie. Ale nie. Nic nie przynosiło rezultatu. Astrid - ta jej koleżanka - naprawdę stawała po jego stronie. I nic. A przecież bywał w Adler-Arenie codziennie, podchodził, próbował. Nic.
Może ona miała po prostu jakiegoś zazdrosnego faceta? Ale cóż by jej szkodził mały olimpijski romansik? Nie. Taki scenariusz zupełnie nie wchodził w grę. Obserwował ją coraz częściej i doszedł do wniosku, że każdego trzymała na dystans. Niektórych po prostu na mniejszy niż pozostałych. On do grupy tych szczęśliwców nie należał. Tak czy inaczej facet, na którego zwróciłaby uwagę, musiałby się chyba nieźle nagimnastykować.

- No proszę cię, nie widzisz, że on się cały czas na ciebie patrzy?
- Astrid, nie zawracaj mi głowy.
Bo teraz Ewa miała to naprawdę w głębokim poważaniu. Jeszcze bardziej niż zwykle. Bródka jechał na o wiele za dobry wynik, żeby się miała zastanawiać nad jakimś lalusiem z Holandii. Nnno! Dobrze, dobrze. Bardzo dobrze.
- Ja cię zupełnie nie rozumiem. W Holandii każda dziewczyna dałaby się pokroić za to, żeby być na twoim miejscu. A ty się z nim nawet nie chcesz umówić.
- Widocznie dziewczyny w Holandii mają inne priorytety niż ja.
- Ej, ej, czy ja to mam odbierać jakoś personalnie? - zaśmiała się Astrid.
- Odbieraj to jak chcesz.
- Ewa, ja cię czasami nie rozumiem.
Doprawdy nowina. 
- Nie musisz. Ja też się nie rozumiem.
A przecież by chciała. Tak zwyczajnie wiedzieć co i jak. Ale to było chyba za trudne.
- Bo ty nic o sobie nie mówisz, wiesz? Ja nawijam cały czas, a ty - nie - kontynuowała swoje przemyślenia Holenderka.
- Gdybyśmy obie nawijały cały czas, to żadna by nie słuchała. A przecież nie o to chodzi. Patrz, Zbyszek ciągle prowadzi.
- Dobra, dobra, jeszcze dwie pary. A w ostatniej - Koen.
- Czy my musimy o nim cały czas rozmawiać? - zirytowała się w końcu Ewa. - Od trzech dni ciągle tylko słyszę Koen to, Koen tamto... Wynajął cię, żebyś mu robiła dobry pijar?
- Coś ty się taka uszczypliwa zrobiła? - zdziwiła się Astrid.
- Denerwuje mnie ten człowiek.
- Czym? Przecież nawet go nie znasz.
- Tak. A ty go może znasz - uśmiechnęła się ironicznie Polka.
- Ale ty nawet nie chcesz go poznać! A mogłabyś.
Mogłabyś, mogłabyś... Może by i mogła. Tylko pytanie - po co. Już ona czuła przez skórę, czego się po nim spodziewać. Nawet zakładając tę bardziej optymistyczną wersję. Chociaż właściwie - która była bardziej optymistyczna?
- Lepiej oglądaj - ucięła Ewa. - Zaraz będzie medal dla Polski.
I faktycznie. Dziewiętnasta para nie poprawiła najlepszego rezultatu.
- Aaaa!!! Widzisz! Widzisz! Mówiłam!
Astrid była szczerze zdziwiona reakcją Polki. Zwłaszcza po ich dopiero co zakończonej rozmowie. Jeszcze nigdy nie widziała u niej takiej euforii. No nigdy. To był sympatyczny widok, trzeba było przyznać. Jej zazwyczaj chmurna twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
I darła się do tego pierwszorzędnie.
- Ej, teraz Koen. Patrz i podziwiaj.
Ewa spojrzała na nią tak wymownie, że Astrid mimowolnie parsknęła śmiechem.
- Jak to jest możliwe, że ja cię coraz bardziej lubię? - przyznała szczerze.
- Nie wiem. Oglądaj tego swojego lalusia.
Astrid śmiejąc się, posłusznie zastosowała się do polecenia, a i Ewa poszła w jej ślady. Ostatni bieg dnia dzisiejszego. Verweij wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle. Nie chodziło oczywiście o ten idiotyczny strój, ale raczej o jego skupienie, zero kretyńskich min, głupkowatych uśmieszków. Był tak zdeterminowany, jakby to był najważniejszy start jego życia. To wydanie podobało jej się zdecydowanie bardziej. Chyba każde podobałoby się jej bardziej od tego, które serwował jej od tygodnia.
Czyli od początku ich znajomości.
No i ruszyli. Teraz wszystkich czekały niecałe dwie minuty stresu i zaraz wszystko miało być jasne.

Lewa... prawa.... lewa.... prawa... Wiraż - raz - raz - raz - raz - raz - raz... i ostatnia prosta... lewa-prawa-lewa-prawa-koniec!
Pierwszy! Nie! Tak! Cholera - ex aequo... Nie...
Drugi.
Kurwa.

- Złotoooo!!! Mamy złoto!!!
Teraz to dopiero Ewa darła się jak opętana. Skakała, wrzeszczała, prawie że płakała. No Boże drogi.
- Kochana, pamiętaj, że ja się z twoim narodem nie utożsamiam - Astrid czuła się w obowiązku przypomnieć tę istotną kwestię. Była wkurzona, pewnie że tak. Ale z drugiej strony - nie było nic złego w tym, że Ewa się cieszyła.
No właśnie. Ewa się cieszyła. Dobrze powiedziane. Dawno nie przeżywała takich emocji. Kiedy przy nazwisku Verweija pojawiła się jedynka, prawie się załamała. Nie minęła chwila, a spiker wprawił ją w zupełną dezorientację pierdzieląc jakieś farmazony o sprawdzaniu tysięcznych części sekundy. A zaraz potem okazało się, że wygrał Bródka. O trzy tysięczne sekundy.
Spojrzała na Verweija. Był wściekły! Autentycznie wściekły. Ściągnął kaptur z głowy, rozpuścił włosy, rozpiął zamek kombinezonu i... o słodki Jezu... Jaka klata... Jakby ją tak mógł bardziej odsłonić... Musiała przyznać, że w tym wydaniu, w rozwianym włosem, tym zgrabnym tyłkiem i na dodatek taki wściekły, był cholernie seksowny. I niemiłosiernie ją to drażniło.

Siedział tu już dobre kilkadziesiąt minut i wciąż nie mógł w to uwierzyć. Jak? No jak? Kto w ogóle wymyślił taki czas jak trzy tysięczne sekundy? Podszedł, wziął te kwiatki, które mu łaskawie wcisnęli i wrócił na swoje miejsce. Nawet nie miał ochoty zbierać się do hotelu. Przegrał. Niezależnie czy o trzy tysięczne sekundy, czy o pół minuty. Co za różnica? Przegrał i tyle. Kurwa mać.
- Chodźmy już.
To Ireen wciąż tu na niego czekała? Po co? No po co?
- Daj mi spokój.
- Nie no, jasne. Zakop się do grobu, bo zdobyłeś srebrny medal.
- Nie zdobyłem srebrnego, tylko przegrałem złoty. To jest różnica.
- Też wczoraj przegrałam złoty i jakoś żyję.
- Nie o trzy tysięczne.
- Nie. Ale jednak.
- Nic nie rozumiesz.
No i co - musiała wciąż nad nim sterczeć? Nie mogła już iść? Multimedalistka wszystkiego. Na jej miejscu też by się nie przejmował jednym srebrem. Jak się ma tyle złot i pucharów wszelkiego rodzaju to jeden medal w tę czy w tę różnicy nie robi.
- Chyba bardzo lubisz się nad sobą użalać - powiedziała i poszła.

Leżąc wieczorem na łóżku i czytając książkę... Taa, jasne. Wodziła oczami po literach, zupełnie nie zdając sobie sprawy, co jest tam napisane. Bo analizowała jeszcze raz wydarzenia dnia wczorajszego i dzisiejszego. I wyścig, i dekorację medalową. I będąc szczęśliwą, równocześnie była coraz bardziej rozczarowana. Tak się nie zachowuje człowiek, który ma szacunek do rywala. Ona naprawdę wszystko rozumiała - że w Holandii srebro nic nie znaczy, że można być ambitnym i mieć jakieś cele, ale do cholery - ten cały Verweij był bucem do kwadratu! A Astrid go cały czas broniła. Patriotyzm, cholera jasna. Tak trudno się chociaż uśmiechnąć? Był okropny. Po prostu okropny.
I nic tego faktu nie tłumaczyło.
__________

Kiedyś nastąpi taki piękny dzień, że uda mi się nadrobić wszystkie zaległości. Obiecuję :)

piątek, 16 maja 2014

3. Wyścig

To był ten dzień.
Albo ewentualnie ten na przetarcie - nie można się przecież z góry napalać na złoto na tym słabszym ze swoich dystansów. Chociaż mieszkając w pokoju z taką Ireen - multimedalistką wszystkiego, co możliwe - każdy by się w końcu nabawił manii wygrywania.
Nie no, miejsce w pierwszej piątce - szóstce byłoby okej. Chociaż oczywiście bardziej satysfakcjonowałoby go podium. A najbardziej - wygrana.
Matko jedyna, on już chyba wpadał w jakąś obsesję.
- Piękny osobnik danego gatunku na cztery litery?
- Że co?
- No krzyżówkę rozwiązuję.
Jak ta baba mogła sobie rozwiązywać krzyżówkę, kiedy on siedział jak na szpilkach po prostu i tylko odliczał godziny do startu. Ale to przecież nie ona musiała dziś sprostać oczekiwaniom całej Holandii. Ona sprostała już kilka dni temu. A drugi raz będzie chciała to zrobić jutro. I zrobi.
Zresztą on też. Był dobry. Bardzo dobry. Do tego tylko odrobinka szczęścia i będzie idealnie.
- No to jak w końcu? Piękny osobnik danego gatunku na cztery litery.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Gdyby to był piękny osobnik ludzkiego gatunku, to odpowiedź byłaby prosta. Na cztery litery oczywiście.
- Sven? - Ireen zatrzepotała rzęsami. - Ej! Czemu we mnie rzucasz poduszką?
- Domyśl się.
- Dobra, dobra. Słuchaj, a co to była za laska w tym barze ostatnio? Bo wiesz, jakoś zbyt rozmowny nie byłeś, jak wtedy pytałam, ale już ze trzy dni minęły, więc może ci się zebrało na zwierzenia.
- Naprawdę cię to interesuje?
- O, mnie wszystkie twoje podboje interesują.
To akurat zdążył zauważyć przez te kilka lat.
- Nawet takie, co nie dochodzą do skutku?
- Takie zwłaszcza.
- Daj ty mi lepiej spokój.
- No nie... Koen Verweij odniósł porażkę w jednej z dziedzin życiowych... Koniec świata...
- Grabisz sobie...
- Nie no, bo wiesz, całkiem ładna ta laska była...
- Ej, ej! Nie pozwalaj sobie!
No tak, Ireen gustowała zarówno w panach, jak i paniach. Ale u nich, w Holandii nie było to nic nadzwyczajnego, tak szczerze mówiąc. Co druga osoba, no może co trzecia, miała nietuzinkową orientację seksualną. Z tym, że Ireen aktualnie i tak była zajęta. Tym razem przez faceta. I to takiego, że chyba nie miała ochoty tego stanu rzeczy w najbliższym czasie zmieniać.
- No to jak z nią było?
To jej w końcu opowiedział, cóż miał zrobić.
- Ale wiesz co, może ona po prostu nie lubi kawy...
- Ty się ze mnie nie nabijaj.
- No przepraszam cię bardzo, ale jakby mi ktoś ciągle proponował coś, na co bym nie miała ochoty, to też bym się wkurzyła.
- To co twoim zdaniem powinienem niby zrobić, hmm?
- Nie wiem, wymyśl coś.
- Dzięki. Bardzo jesteś dziś przydatna.

Astrid już z samego rana ostrzegła ją o tym, kto dziś sobie będzie zapierniczał w łyżwach po torze. Tak na wszelki wypadek. Żeby mogła się zawczasu ukryć albo w jakąś pancerną odzież zabezpieczyć. Nie wiadomo przecież było, co temu lalusiowi do głowy strzeli. Astrid oczywiście kazała jej się nie wygłupiać, tylko korzystać w ewentualnej okazji, ale takie atrakcje nie dla niej. Nie była napaloną fanką. Chciała po prostu spędzić przyjemnie trzy tygodnie. Za wiele? Musiał się ktoś od razu do niej przyczepiać?
Ale dziś zorganizowała się lepiej, nie bujała w obłokach i czujnie obserwowała, co dzieje się wokół niej. I nawet zauważyła, gdy pojawił się w Adler Arenie. Postanowiła nie dać się wywrócić ani wyprowadzić z równowagi. I dobrze jej to szło. Zwłaszcza, że Verweij specjalnie nie był zainteresowany kontaktami z nikim. Szóste miejsce zajął. Z tego, co ona się znała na ludziach, to ten człowiek miał jakiś przerost ambicji. Albo coś w tym rodzaju. No chyba, że był jakimś mistrzem świata i murowanym faworytem. Wtedy byłoby to dość zrozumiałe.
Ale tyłek to miał dobry.
Przywołała Astrid gestem ręki.
- No co jest?
- Powiedz mi, ten twój Verweij to był faworytem?
- Takim murowanym to nie. Ale w szerokim gronie kandydatów był. A od kiedy cię to tak ciekawi?
- Od teraz. Zastanawiam się, czy jest wkurzony, bo miał szanse, czy ot tak, bo tak ma całe życie.
- Ja tam myślę, że oba po trochę - zachichotała Astrid. - Nie ma się co przejmować. Na 1500 wygra.
- Jest dziwny.
- Sama jesteś dziwna.
- Wiem.
To akurat wiedziała bardzo dobrze. Przeszłość uwarunkowała jej teraźniejszość i podejście do ludzi. Była ostrożna i nieufna. Zwłaszcza wobec mężczyzn. Znajomości z kobietami zawierała jednak dużo łatwiej. Ale to było akurat całkowicie zrozumiałe.
- Ej - przestraszyła się Astrid. - Przecież ja żartuję.
- To też wiem - uśmiechnęła się lekko.
- No właśnie. Chwila, czy my przypadkiem nie powinnyśmy się teraz kręcić w okolicach medalistów? Chodź, będziesz się musiała przyczaić i strzelić mi focię z Mulderem.

No kurwa... Takie drobne, naprawdę drobne błędy... I po medalu. Tak, tak, wcześniej sam przed sobą przyznawał, że piąte - szóste miejsce byłoby okej. No ale cholera... No nie było! Spojrzał w lewo. O żeż, to przecież była ta wolontariuszka! Pasowałoby podejść i wreszcie zrobić jakieś dobre wrażenie. Albo przynajmniej przyzwoite. Z tym, że w aktualnym nastroju, to mógł co najwyżej pogorszyć swoją sytuację. Już i tak beznadziejną. Kurde, ślicznie wyglądała. W ogóle była śliczna. I intrygująca. Wbrew pozorom myślał nie tylko zawartością spodni, naprawdę. Potrafił zauważyć tę szczególną aurę tajemniczości, która spowijała niektóre dziewczyny. Tak, jak ją. Ciekawe, jak miała na imię. I skąd pochodziła, bo przecież nie była Holenderką. I ile miała lat. I czy miała faceta.
Nie, raczej nie miała. Nie wyglądała na taką, która by kogoś do siebie dopuściła. Więc jakby jemu się udało... No, to by było coś.
Popatrzyła na niego. Tak, tak, tak. Zdecydowanie. Na pewno nie na nikogo innego. Widział wyraźnie.
Ale długo to nie trwało. Potem jej wzrok, pełen pogardy, nawiasem mówiąc, przeniósł się na jakąś dziewczynę, przytulającą się do Muldera. Zrobiła im zdjęcie. Pieprzone bliźniaki! Łącznie już trzy medale zdobyli. Co prawda więcej nie będzie, bo już po ich dystansach, ale i tak im zazdrościł. Wszystkich zawiódł. Po prostu wszystkich. Ireen, Svena, trenera... Nie mówiąc już o kibicach. No ale nie, chwila. Został mu jeszcze jeden wyścig, tak? A nawet dwa, bo przecież w drużynie też pojedzie. No. To jak zdobędzie dwa złota, to mu chyba wybaczą. Właśnie.
W takim razie, skoro mu się humor trochę poprawił, mógł podejść do tej dziewczyny. Podszedł. Nawet nie uciekła. Zapewne dlatego, że go nie zauważyła - stała tyłem.
- Przepraszam, gdzie muszę udać się na kontrolę antydopingową?
Dumny z siebie normalnie był. Wreszcie zadał jakieś inteligentne pytanie.
- Wyjściem A po schodkach w dół.
Odpowiedziała mu. To już progres.
- Dziękuję. Podobają ci się zawody?
Nie no, potrafił prowadzić rzeczową rozmowę, nie wywalając jej na dodatek.
- Tak, są w porządku.
Entuzjazmu w niej nie było. Nie miała ochoty z nim rozmawiać, ślepy, głuchy i chromy by na kilometr wyczuł. Ale przecież Koen Verweij nigdy się nie poddawał.
- Jestem Koen.
- Wiem.
No cóż, szczerze mówiąc nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Zadał więc tak zwane pytanie pomocnicze.
- A ty?
Zmroziła go wzrokiem.
- Ewa - opowiedziała wreszcie.
Czuł się, jakby ktoś zamknął go w polu siłowym. Naokoło wiwatowali i śmiali się ludzie, a on tymczasem stał koło tej zadziwiającej dziewczyny i otoczenie zupełnie nie miało do niego dostępu.
- A gdybym zaproponował ci jakiś spacer, kawę, herbatę, drinka, czy cokolwiek byś tam chciała, miałbym jakieś szanse na to, żebyś się zgodziła?
No przecież musiał próbować. Innych dziewczyn nigdy nie trzeba było dwa razy namawiać. Ale ta była przypadkiem wyjątkowym.
- Mam się zgodzić dla świętego spokoju?
- Chociażby.
W tym momencie nadeszła ta jej koleżanka. Oj tak. Już wiedział, kto pomoże mu przekonać do siebie Ewę.
__________

Chciałam nadrabiać rozdziały, a tymczasem okazało się, że mam dwie lektury do czytania. O Panie...

piątek, 2 maja 2014

2. Kawa

Fajna była. Ładna, no i przede wszystkim nieuległa. A to duży plus. Chociaż z drugiej strony szkoda, że nie dała mu się zaprosić na tę kawę.
Że też debil musiał podziwiać widoki, kiedy przed sobą miał taki widok.
Z drugiej strony nie mógł się oprzeć wrażeniu, że i tak nie umówiłaby się z nim na tę kawę - nawet gdyby w nią nie wjechał. A tak to przynajmniej sobie na nią popatrzył z bliska. Dobre i to.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - z zamyślenia wyrwał go głos Ireen. - Zbieraj się, pięknisiu, bo ja już muszę lecieć na tor. No chyba że zostajesz.
- Nie no, idę z tobą.
- O Boże, jaki entuzjazm. Mów, o czym tak rozmyślasz. A raczej - o kim.
- Czy ja muszę rozmyślać o kimś?
- Tak.
- Tak?
- Tak. Są dwie kategorie, o jakich ty możesz rozmyślać. Albo zwycięstwo, albo jakaś laska. Z tym, że w pierwszym wypadku raczej nie uśmiechasz się tak głupawo, jak teraz.
- Dzięki za wnikliwą analizę.
- Zawsze do usług.
Od kiedy tylko poznał Ireen, zawsze czytała w nim jak w otwartej księdze. Co prawda specjalnie mu to nie przeszkadzało, ale z drugiej strony ta ich relacja musiała wyglądać dla osób postronnych dość specyficznie. No cóż, miał to totalnie w dupie.

To był jakiś palant. Zdecydowanie. Co mu się wydawało, że pępkiem świata jest? Niechby się najpierw porządnie jeździć na rowerze nauczył.
I jeszcze się jej Astrid czepiała. No Boże drogi, skąd miała wiedzieć, że to jakaś tam holenderska gwiazda panczenów chce się z nią na kawę umówić? A zresztą - co za różnica. Buc i tyle. Impertynent. I na dodatek do niej mrugnął na koniec. Niechże nie mruga, bo mu jeszcze tak zostanie.
I dlatego bardzo dobrze, że dziś były zawody kobiet. Już ją Astrid przeszkoliła, co i jak, kto się liczy i że wygra jakaś tam Ireen Wust, ich gwiazda największa. Bardzo ciekawa teoria to zresztą była. Bo okej, można kogoś stawiać w roli faworyta, ale wieszać mu na sto procent złoto na szyi jeszcze przed rozpoczęciem zawodów? To już zdecydowanie inna bajka. No cóż, najwyraźniej można i tak.

Tak po prostu musiało być. Jak ktoś jest najlepszy to wygrywa, prawda? A Ireen właśnie była najlepsza.
- Mówiłem ci, no mówiłem! - Koen darł się jak opętany. - Juuuu-huuu!!!
- Jesteś nienormalny - śmiał się Sven.
No bo jasne, było pięknie, Ireen była fantastyczna, atmosfera na torze cudowna, ale Boże drogi, czy i tak nie było już wystarczająco głośno? Jeszcze się Verweij musiał drzeć?
- Chodź! No chodź! Jedzie do nas, no chodź!!! - krzyczał tymczasem Koen, obrócony w jakiejś dziwnej, wręcz nieprawdopodobnej pozie, równocześnie biegnący do Wust. Nim Sven zdążył go ostrzec, staranował jakąś brunetkę, niosącą kosz z czyimiś rzeczami. Nie wyglądała na zachwyconą.

Czy ona miała na czole tabliczkę z napisem przewróć mnie, głupi patafianie? Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że po raz drugi w ciągu kilkunastu godzin leżała na ziemi dzięki jakiemuś idiocie?
Ledwie zaczął coś jej tłumaczyć i przepraszać ją, lecz zaraz umilkł. A gdy się podniosła - wcięło i ją.
Ten sam. Ten sam co wczoraj blond picuś glancuś. Co to do cholery miało być?
Stał przed nią i gapił się co najwyżej mało inteligentnie. Zmroziła go więc spojrzeniem i schyliła się, by pozbierać rozrzucone przez niego rzeczy.
- To jak będzie z tą kawą?
Odblokowało go wreszcie najwidoczniej. Ale ona nie miała zamiaru odpowiadać. Przykucnął przy niej, wkładając te wszystkie dresy i inne takie do kosza.
- Ja naprawdę nie chciałem - zaczął raz jeszcze. - Ale skoro znów na siebie wpadamy, to chyba to musi być przeznaczenie.
- Gwoli ścisłości - ja na nikogo nie wpadam - odezwała się w końcu.
Bo co on sobie wyobrażał? Że ona na niego leci czy jak? Miała ochotę naprawdę zdrowo mu nawymyślać. Ale oczywiście nic już więcej nie powiedziała. Bo i po co? Czy to by coś zmieniło? Jemu najwyraźniej i tak się wydawało, że jest cudowny i fantastyczny. Cały czas strzelał oczami i uśmiechał się - w założeniu zapewne zalotnie czy jakoś tak, a w rzeczywistości - zupełnie idiotycznie. Szczękościsku chyba dostał.
- No więc dobrze, tym bardziej muszę się zrehabilitować.
Tak... Nie dość, że był irytujący, to jeszcze upierdliwy.
- Przepraszam, jestem w pracy - rzuciła na zakończenie, chwyciła kosz z rzeczami i ruszyła je wręczyć jakiejś oczekującej na nie łyżwiarce.

Czy on do cholery coś robił nie tak? No zapewne. Zaczynał znajomość z dziewczyną od dwukrotnego jej znokautowania. Po prostu bomba. Podryw pierwsza klasa. Powalające wejście.
Ale cóż jej szkodziła jedna mała kawa? Niechby nawet cappuccino. Albo latte.
Ze śmiechem na szyję rzuciła mu się Ireen. Już prawie o niej zapomniał. No bo kurde, to wszystko przez tę dziewczynę. Jeszcze pięć minut temu darł się z radości i był w pełni usatysfakcjonowany rozwojem wypadków. Potem ją przewrócił. Jaki idiota.
A ona go totalnie olewała! Coś takiego.
- To jak, panowie, małe piwko?
No właśnie. Ireen obiecała. A jak coś obiecała, to słowa zawsze dotrzymywała. Piwko. A w barze będzie mnóstwo świetnych lasek.

- Znowu mnie przewrócił ten twój gwiazdor - Ewa poinformowała Astrid, gdy siedziały wieczorem w ich pokoju, w hoteliku dla wolontariuszy.
- Koen?!
- Zwał jak zwał.
- Nie!
- Tak.
- Gdzie?
- W Adler-Arenie, po zakończeniu zawodów.
- O matko! I co?
- Zaproponował mi kawę.
- I - ?
- Odmówiłam oczywiście.
- Czyś ty zwariowała?
Po tym, jakże miłym, zarzucie ruszyła lawina kolejnych plus wymienianie zalet tego całego Verweija. Do czego to doszło - w międzyczasie, zupełnie wbrew sobie nauczyła się nazwiska człowieka, którego miała kompletnie w dupie. I to holenderskiego nazwiska! Człowiek to sam nawet nie wie, jaki jest zdolny.
- Astrid, proszę cię. Zamknijmy ten temat. Jeśli ci tak zależy, to naprawdę możesz na niego napaść albo włamać mu się do pokoju, przywiązać do łóżka i wykorzystać. W jakikolwiek tylko chcesz sposób.
- Oj, już nie kuś, bo mnie w końcu przekonasz - roześmiała się Holenderka. - Dobra, która jest godzina? - spojrzała na zegarek. - Po ósmej. Słuchaj, wyskoczymy na jakieś piwko? 
- Proszę cię...
- No chodź, musisz się rozerwać, kochana.
- Nie lubię piwa.
- Może być drink.
- Nie lu... no dobra, lubię.
- To widzisz. Idziemy.
- Muszę?
- Musisz.

W tym barze było zdecydowanie za dużo ludzi. I większość z nich raczej nie poprzestała na jednym piwie. Po co ona się godziła? Trzeba było siedzieć na dupie i oglądać telewizję. Nie dla niej rozrywki typu latanie po klubach, barach czy innych podejrzanych miejscach. Za to Astrid - ha, ona się tu czuła jak ryba w wodzie. Już flirtowała z barmanem, już strzelała oczami, już się z nim prawie umówiła do kina... Jak ona to robiła? Ewa dawno już zatraciła tę umiejętność. Po prostu już nie chciała tego umieć. Było lepiej bez świrowania, zakochiwania, a potem okropnego rozczarowania i cierpienia przez kolejne pół roku. Zdecydowanie lepiej.
Siedziała więc nad tym drinkiem i z chwili na chwilę jeszcze bardziej żałowała, że tam przyszła. Spojrzała na wyświetlacz. No tak, już prawie dziesiąta. Pora wracać. Chwyciła torebkę, wstała i odwróciła się.
I stanęła oko w oko z tym samym człowiekiem, którego wcale nie miała ochoty oglądać, a który od dwóch dni chyba bardzo miał ochotę oglądać ją. I na dodatek teraz dzierżył w dłoni pełen kufel piwa. Dziesięć centymetrów dalej i ten kufel wylądowałby na niej.
- No, koleżanko, chyba ta kawa jest nam sądzona. Ewentualnie piwo. 
Uch, czy każde wypowiedziane przez niego słowo musiało ją irytować? Nie szukała nowych znajomości, naprawdę. A już na pewno nie z mężczyznami. Żadnymi. Tym bardziej takimi, którzy wyglądali jak Brad Pitt w roli Achillesa. 
- Masz szczęście, że go na mnie nie wylałeś.
Koniec rozmowy. Wyminęła go i wyszła na zewnątrz. Dopiero po drodze puściła Astrid sms-a, żeby wiedziała, co i jak. Natomiast sama położyła się spać zaraz po powrocie. Miała zdecydowanie dość tego dnia.
__________

Zwiększyłam zawartość zakładki z bohaterami - tak orientacyjnie dla Was :)