sobota, 30 sierpnia 2014

9. Kosz

Źle czuła się z faktem, że on śledził każdą jej czynność życiową.
Każdą, jaką był w stanie, oczywiście.
Dlatego najchętniej w ogóle nie ruszałaby się z domu. Z tym, że to było raczej niemożliwe.
Głupi powrót z zakupów był już źródłem stresu, bo ona lazła obwalona siatami, ledwo żywa i bynajmniej nie w stroju wieczorowym, a szanowny pan Holender leżał rozwalony na leżaczku i świdrował za nią wzrokiem.
Lepiej by jej pomógł, pawian jeden.
W zasadzie z nią nie gadał. Po prostu patrzył. A tyle patrzył, że jakby była z jakiegoś gorszego materiału, to już by w niej dawno wzrokiem dziurę na wylot wywiercił. Z tym, że ona miała jednak silną psychikę.
A przynajmniej kiedyś tak było.
Wcale nie uśmiechało się jej, że miała teraz doprowadzić do porządku pokój numer 16. Sąsiadujący, rzecz jasna, z 15-stką. Którą to zajmował blond picuś.
Umyła okno, wyszorowała kibel (najgorsza czynność na świecie!) i kabinę prysznicową, i miała zamiar opróżnić kosz na śmieci do wielkiego niebieskiego worka czekającego na korytarzu. Otworzyła drzwi i zetknęła się praktycznie twarzą w twarz z Verweijem. Był tyleż zaskoczony, co zadowolony. Nie wiadomo z czego właściwie. Ewa była rozczochrana, ubrana w jakiś podrzędny dres i trzymała w wyciągniętej ręce kosz na śmieci. Z zawartością.
Ależ, kurwa, romantycznie.
- Hej - uśmiechnął się jednym kącikiem ust i podszedł jeszcze krok bliżej. - Co tam?
- Sprzątam. Nie widać? - warknęła i machnęła mu koszem przed twarzą.
Krok do tyłu.
Jakiż znalazła na niego dobry patent.
- Taaak. Widać.
- To świetnie. Jeszcze jakiś problem?
Objechał ją wzrokiem od góry do dołu i znów lekko się uśmiechnął. Dziwny miał ten uśmiech. Trochę kpiący, trochę zadziorny.
- Miałbym propozycję.
- Nie interesują mnie twoje propozycje - rąbnęła od razu.
- Jak już zmienisz te ciuszki - powiedział wymownie, ignorując jej protesty - to może wybrałabyś się ze mną do jakiegoś klubu wieczorem? O ile tu w ogóle coś takiego istnieje.
Impertynent. Pieprzony impertynent.
- Nie. Nie istnieje. Zresztą ja i tak nie chadzam do klubów. A już na pewno nie z tobą.
Roześmiał się. No zabawne jak cholera.
- Jasne. A na spacery chociaż chodzisz?
Spojrzała podejrzliwie.
- Z tobą?
- No powiedzmy, że ze mną.
- Po co pytasz, skoro znasz odpowiedź?
- Tak na wszelki wypadek. A może byś jednak zaczęła chodzić?
- Och, ależ ja chodzę. Lubię nawet. Tylko sama! - mocno zaakcentowała ostatnie słowo.
- Aha. Sama.
- Tak. Sama. Jakiś jeszcze problem? Bo trochę się spieszę - warknęła, przestępując z nogi na nogę.
- A może byś...
- Słuchaj - przerwała mu - jak mi teraz zaproponujesz jakąś kolację przy świecach albo coś w tym rodzaju, to wywalę ci to na twarz - machnęła mu po raz kolejny koszem przed twarzą.
- A-aha - powiedział niepewnie, znów odsuwając się o krok.
- No. Świetnie, że się rozumiemy - zakończyła, wsypała zawartość kosza do worka i zeszła po schodach na dół.

Zachowywał się jak jakaś ciota.
Gorzej nawet.
Obecność tej dziewczyny go paraliżowała i nic absolutnie nie był w stanie na to poradzić.
Nie no, do cholery. Bez przesady - laska jak każda inna. Tyle, że mniej uległa. Zdecydowanie mniej. A on się na pewno nie da wodzić za nos. Może trzy czwarte facetów ostatecznie by odpuściło, ale nie on. Nie ma opcji.

Wracała na górę, niosąc w ręce ten nieszczęsny kosz (tym razem pusty), bo przecież musiała go odstawić z powrotem do pokoju i jeszcze w nim poodkurzać. I modliła się tylko o to, żeby ten pajac poszedł sobie w pizdu. Ostatni schodek i już piętro. Och, cóż za niespodzianka, blondas czatuje pod drzwiami.
- Jeszcze ci się nie znudziło sterczenie tu? - zapytała, próbując go wyminąć, ale złapał ją za nadgarstek, zatrzymując koło siebie.
- Słuchaj mała, zostaw ten pierdolony śmietnik i pogadaj ze mną normalnie.
Jasne. Teraz to już na pewno.
- Puść.
- Bo co? - zapytał, chwytając ją za podbródek.
- Bo sobie nie życzę, żeby mnie dotykał jakiś picuś z Holandii - warknęła.
- Yhm - odpowiedział, po czym bez ostrzeżenia wpił się w jej usta. O ile mogła się orientować, to zrobił to zapewne w swoim stylu. Zdecydowanie, mocno i władczo. Poczuła ten pocałunek w całym ciele. Całym.
- Czy ciebie pojebało?! - krzyknęła Ewa, kiedy wreszcie odsunęła się od niego, równocześnie zastanawiając się, dlaczego nie zrobiła tego wcześniej.
- I co, mała? - uśmiechnął się Koen. - Trzymać za rękę cię nie mogę, ale całować już bardziej wypada, hmm?
Ewa sama nie wiedziała, kiedy jej dłoń wylądowała z głośnym plaskiem na jego twarzy, poczuła tylko, że okropnie rozbolała ją ręka. Ale trudno. W szczytnym celu trzeba się poświęcić.
- Czy tobie się naprawdę wydaje, że jesteś taki zajebisty? - zapytała, ledwo hamując się przed przywaleniem mu raz jeszcze. 
- A nie jestem?
Kurwa, jak można być takim z siebie zadowolonym? Nienawidziła go w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Nie, nie jesteś. Jesteś nadętym bufonem z przerośniętym ego - wypaliła wreszcie. - Podejrzewam, że nie tylko mnie, ale wszystkie inne dziewczyny też traktujesz jak zabawki. Aha, i jeszcze jedno. Być może masz super fantastyczne wakacyjne plany, ale polecam je realizować gdzie indziej niż tutaj. Jedź sobie do jakiejś Hiszpanii, Ameryki albo do Egiptu - spojrzała na niego wymownie i dodała dla pewności - tutaj nie masz czego szukać. A teraz przepraszam, dywan się sam nie odkurzy.

Nadęty bufon.
Przerośnięte ego.
Też coś.
Tej laluni się chyba coś pomyliło.
Co nie zmieniało faktu, że wciąż miał na nią ochotę. Teraz chyba nawet jeszcze bardziej.
Poza samym tym oczywistym faktem, chciał jej coś udowodnić. Udowodnić, że jeszcze nie urodziła się taka kobieta, która oparłaby się Koenowi Verweijowi. Choć Ewa usilnie starała się być tą pierwszą. Tak, tak. Uraziła to jego przerośnięte ego. Może i był w pewnym stopniu narcyzem, ale jeśli rzeczywiście tak, to ona była chyba pokrzywą. Albo ostem. Nic dziwnego, że z takim podejściem nie miała faceta. Każdy bałby się do niej zbliżyć.

Oczywiście, że nie odkurzała teraz tego pieprzonego dywanu. Zwiała na plażę i tyle ją widzieli. Miała nad czym myśleć, siedząc na skale i patrząc na fale dopływające do brzegu.
Bała się go. 
Tak bardzo się bała. 
Myślała, że miała kontrolę nad wszystkim, a tymczasem nie miała nad absolutnie niczym.
Choć może to nie jego personalnie się bała. Tylko po prostu wszystkich facetów. Bo rany były przecież zbyt świeże. 
Można przegrać z inną dziewczyną.
Ale z facetem?
A przecież tak właśnie zakończył się jej związek z Piotrkiem. Znalazł sobie przyjaciela w Holandii i przyznał, że jednak związek z nią był błędem, bo zawsze ciągnęło go do czegoś innego.
I jak ona po tym miała się czuć pewnie w relacjach z mężczyznami?
__________

Chyba już dawno nie napisałam tak krótkiego rozdziału.
Pora powoli kończyć z tym badziewiem.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

8. Ściana

Już tak dawno nie była na plaży, że to było wprost nieprzyzwoite. Z okien na piętrze widziała morze, a nie miała nawet czasu, żeby przespacerować się jego brzegiem. I dlatego dziś obiecała sobie, że choćby się waliło i paliło, ma to wszystko w dupie i wieczorem idzie oglądać zachód słońca. Tak po prostu.
Było pięknie. Ogromna złocistoczerwona kula powoli topiła się w morzu, zalewając ciepłym blaskiem coraz większe obszary plaży, aż wreszcie znikła zupełnie, zostawiając po sobie jakąś nieokreśloną pustkę.
I tyle.
Jakie to było cudowne.
Ewa mogłaby ten spektakl jednego aktora oglądać codziennie. Była nim absolutnie zachwycona. Tyle że po całym dniu pracy brakowało jej nie tylko czasu, ale również - a może przede wszystkim - siły.
Szkoda.

Boże, cóż to za kraj! Po tych drogach się jechać nie dało. Jakby miał tu mieszkać na co dzień, chyba by sfiksował. Do tego te dziwne nazwy nie do przeczytania. Masakra. Ale dobrze, przecież nie mieszkał tu, tylko przyjechał na wakacje. A na dodatek te wakacje miał spędzić tutaj z jednej ważnej przyczyny i w jednym określonym celu. Właściwie do tej pory ciężko mu było uwierzyć, że tak po prostu zrezygnował ze słonecznej Kalifornii i przyleciał do Polski. A jednak to zrobił.
Taksówkarz dowiózł go pod jakiś mały pensjonacik i oznajmił, że są na miejscu. No dobrze. Wysiadł, powyciągał swoje walizki, zapłacił i podziękował.
I zadzwonił do domofonu.
Trochę kiepsko wypadło, bo usłyszał coś po polsku (chyba), a przecież polskiego znał tyle samo co i suahili, natomiast kobieta po drugiej stronie dla odmiany słabo dukała po angielsku. Ciężka sprawa.
Ale zaraz do furtki podszedł jakiś chłopak, osiemnastoletni może, i rozpoczął z nim rozmowę. Uff. Czyli jednak nie totalne zacofanie. Zaraz też ustalili, że to z nim załatwiał rezerwację, wzięli walizki i weszli do budynku. Koen musiał przyznać, że jak do tej pory było naprawdę ładnie - i na podwórku, gdzie pośród świeżo skoszonego trawnika wiła się ścieżka wyłożona kostką brukową, i w środku, na klatce schodowej, utrzymanej w przyjemnych beżach. Przejął klucze do pokoju numer piętnaście i już miał zniknąć za drzwiami, kiedy nie powstrzymał się i zapytał:
- Przepraszam, czy jest może pani Ewa?
Chłopak spojrzał na niego co najmniej podejrzliwie - o ile nie wrogo.
- A o co chodzi?
- O nic ważnego - powiedział ostrożnie. - Po prostu to moja znajoma. Chciałem się z nią zobaczyć.
- Mhm. Siostra nie wspominała o żadnym znajomym, który ma przyjechać.
Siostra. Uff.
- Bo ona nie wie, że przyleciałem - pospieszył z wyjaśnieniem. - To taka trochę niespodzianka.
- Taa... Niespodzianka. Jasne. No cóż, miłego pobytu życzę.
Spojrzał za oddalającym się chłopakiem. Właściwie mógł skojarzyć, że to jej brat, był dość podobny, ale w pierwszej chwili zupełnie na to nie wpadł. Jeszcze jej nie zobaczył, a już czuł, że tracił zdolność logicznego myślenia. 
Ale chwila, nawet się nie dowiedział, czy ona w końcu jest czy jej nie ma. No cholera. Ten jej brat nie wyglądał na dużo bardziej otwartego niż ona i spławił go bardzo elegancko. Sam był sobie winien. Mógł nie pytać. W ten sposób wzbudził tylko miliard podejrzeń.
Zamknął drzwi i usiadł na łóżku. O kurde, nawet było widać morze. Zajebiste. Może ta Polska jednak nie była taka szara i zimna jak mu się zawsze wydawało? Jedno było pewne. Piękne kobiety tu mieli.
A przynajmniej jedną.

Wróciła do domu z zakupów. Piekielnie zmęczona. Było chyba ze trzydzieści stopni w cieniu. No i godzina trzynasta, więc właściwie nic dziwnego. Ale jedna myśl trzymała ją przy życiu - miała dziś właściwie wolne. Zakres jej obowiązków właśnie się skończył. Teraz czekał ją obiad, a potem może jakiś spacer, albo siatkówka z Miśkiem, albo drink i dobra książka... Sama nie wiedziała, jak sobie rozplanować ten czas wolny. Tak dawno go nie miała, że chyba się już od niego całkowicie odzwyczaiła.
Weszła do domu - jego korytarz był częścią wspólną z pensjonatem, po jednej stronie była część mieszkalna, po drugiej - dla wczasowiczów. Sprawdzał się ten układ.
- Wody! - wyrzuciła z siebie, stając w drzwiach kuchni.
- Ciepło? - zapytał Misiek, podając jej butelkę i uśmiechnął się lekko.
- Gorąco!
- No nie gadaj.
Wyżłopała duszkiem chyba z pół litra.
- Aleś ty zabawny, no naprawdę boki zrywać.
- Tak, wiem. Słuchaj, przyjechał nowy wczasowicz - zmienił nagle temat Michał.
- No to dobrze - popatrzyła na brata. - Nie wiem, po co mnie o tym informujesz.
- Bo on twierdzi, że jest twoim znajomym - dodał chłopak.
- Znajomym? - zastanowiła się. - Nie no, przecież z nikim się nie umawiałam.
- Może kojarzysz: taki blondyn, długie włosy i po polsku nie gada. Jakiś Niemiec albo coś...
- Blondyn i po polsku nie gada? - aż usiadła. - No nie! Przecież to niemożliwe.
- Co?
- Jak on się nazywa?
- Nie pamiętam, tak twardo jakoś...
- Koen Verweij? - zapytała głucho.
- Ty, a wiesz, że jakoś tak.
- No ja pierdolę. Co ten piździelec tu robi?!
- Ewcia!
- Co?
- Od kiedy ty takich słów używasz?
- Od kiedy go poznałam. Całą swoją postacią mnie zmusza do klnięcia.
- Ej, ja nic nie rozumiem.
- Nieważne. Ale skąd on tu... - nagle ją olśniło - Astrid! Na pewno Astrid. No ja ją chyba zabiję!
Michał patrzył na siostrę, a usta otwierały mu się z wrażenia coraz szerzej.
- Jaka Astrid?
- Oj Boże, nieważne - zirytowała się Ewa. - W którym pokoju on jest?
- A nie wiem już nawet. Zobacz sobie na rozpisce.
Przeszła do gabinetu i spojrzała na najnowszy wydruk. Koen Verweij, pokój nr 15. Ewidentnie wszystko się zgadzało.
- I jak? - stanął za nią Misiek.
- Zgadza się.
- Ale co?
- To on.
- Jaki on? Czy ty możesz jaśniej?
- Mogę. Oczywiście, że mogę. Koen Verweij, łyżwiarstwo szybkie, srebrny medalista olimpijski na 1500 metrów i złoty w drużynie - wymieniła na jednym wdechu.
- O kurwa - wyrwało się Michałowi. - To co on tu robi?
- A bo ja wiem? Pewnie chce mnie przelecieć.

Postanowiła nie iść do tego pokoju i o nic nie pytać. Przyjechał, to i pojedzie. 
Tylko najpierw ona przez niego sfiksuje. Ot, taka zależność.
Postanowiła w ogóle się dziś nie ruszać ze swojego pokoju. Wzięła książkę i zaczęła czytać. Dopiero po kilkunastu minutach zorientowała się, że wertowała strony Zmierzchu. Skąd się to gówno wzięło u niej w pokoju? Zresztą nieważne. I tak nie zarejestrowała ani jednego słowa.
Po co on tu przyleciał?
Zasadniczo mało interesowało ją życie tego picusia (o ile w ogóle), ale jeśli - tak jak teraz - nagle wkraczało w jej życie, nie mogła tego zbyć milczeniem. No cholera. 
Z drugiej strony istniała jeszcze jedna wersja wydarzeń, choć jej prawdopodobieństwo było mniejsze niż zainteresowanie Tanzańczyków sportami zimowymi, że po prostu przyjechał tu na wakacje, bez żadnych planów z nią związanych. Tylko że po Sochi jakoś trudno jej było w to uwierzyć.
Pukanie do drzwi. O kurde.
- Proszę.
Ale nie, to tylko mama. Jej lęki były całkiem niedorzeczne - przecież wczasowicze do takich prywatnych kwater wstępu nie mieli.
- Kochanie, ten facet, co dziś przyjechał, już się trzy razy o ciebie pytał. Ja tam nie wiem, kto to jest, ale chyba na ciebie leci. Ewentualnie to jest jakiś windykator. Innego wytłumaczenia dla tego, że za tobą tak lata, nie widzę.
- Mamo!
- No co? Nie zapominaj, kochanie, że ja też kiedyś byłam młoda. A tata bynajmniej nie był windykatorem.
- Mamo!
- Czeka na dole. Idź.
I wyszła. 
Super. Jak ją jeszcze własna matka zacznie swatać z tym picusiem, to ona się chyba z domu wyprowadzi.
Spojrzała w lustro, przeczesała się i zeszła na dół. Skoro ma odpierać jego psychologiczne ataki, powinna przynajmniej dobrze wyglądać.

Czekał, czekał i czekał. I już stracił nadzieję, że się doczeka. Wbił ręce w kieszenie spodni i spacerował w tę i z powrotem przed pensjonatem. Ciepło tu było, cholera. Już miał wrażenie, że jeszcze z dziesięć minut i się rozpuści, gdy nagle drzwi się otworzyły i stanęła przed nim Ewa. 
O Boże.
Jaka piękna.
Zatrzymała się i założyła ręce na piersi.
- Co tu robisz?
Uśmiech zastygł mu na ustach.
- Emm... Przyjechałem na wakacje.
- Aha. I mało jest na świecie ośrodków wypoczynkowych, tak?
- Nie. Ale nie każdy ma taką ładną właścicielkę.
Nawet się nie uśmiechnęła. No kurde, co z nim było nie tak?
- Jasne - prychnęła. 
Podszedł do niej krok bliżej. Dwa. Trzy. Na tyle, że aż sama musiała się cofnąć. A za nią była już tylko ściana budynku.
- A tak - chwycił ją za podbródek i zmusił, by spojrzała w górę. Twarda była. Nie wyglądało, jakby jego bliskość robiła na niej jakiekolwiek wrażenie. W jej oczach wciąż widział tylko chłód i pogardę.
- Spadaj - wycedziła.
Nie no, on się naprawdę zaczynał poważnie martwić o swoje umiejętności uwodzenia.
Uśmiechnął się z bliska, patrząc prosto w te jej oczęta. Zielone. Teraz były ewidentnie zielone.
- Lubię cię, wiesz? - mruknął jej wprost do ucha i pocałował ją w policzek. A raczej w szyję. 
A potem wszedł do budynku, pogwizdując.

Wkurzał ją cholernie.
Trwało to wszystko niecałe pięć minut. I choć starała się, by było inaczej, to ewidentnie on wygrał tę wojnę psychologiczną. Wbrew pozorom nie pozostała tak obojętna na jego obecność, za jaką chciałaby uchodzić. Bo chyba już zdążyła zapomnieć, jak to jest czuć gorący oddech faceta w okolicach swojej szyi. Do tego dołączył ten swój wibrujący głos i już było pozamiatane. Dobrze, że skończyło się tak, jak się skończyło. Bo nie wiedziała, na ile byłaby zdolna mu się oprzeć.
A przecież go nie cierpiała! I to cholernie. Za to, że był arogancki, pewny siebie i przekonany o własnej zajebistości.
I właśnie to dziś na nią podziałało.
Chyba to wkurzało ją najbardziej.
__________

Nie wiem, jak to się stało, ale naprawdę całkiem lubię ten rozdział :)