wtorek, 16 września 2014

10. Ogród

- Ewka, ale tak szczerze. Powiedz mi, że ten idiota cię nie kręci.
Prawie się udławiła kawą.
- Misiek, co ty pieprzysz? - popatrzyła na brata, siedzącego po drugiej stronie stołu i jedzącego śniadanie.
- Widzę, że cię cały czas zaszczyca swoim towarzystwem.
- Możesz uściślić?
- Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. Jaki wymuskany cieć za tobą lata i wykładziny na trzepak nosi?
Ewa roześmiała się w głos.
- To było jeden raz. Mogłeś mi pomóc, jak się prawie wywaliłam z tymi 30 kilo czy ile to tam było. Pieruńsko ciężkie, muszę ci powiedzieć.
- Nie zmieniaj tematu. Chciałbym się upewnić, jeśli łaska, że nie lecisz na tego kolesia - nalegał Michał.
- To mam powiedzieć prawdę czy to, co chcesz usłyszeć? - zapytała ironicznie.
- Wolałbym, żeby to było jedno i to samo.
Też by wolała.
Westchnęła.
- Tak, to jest jedno i to samo. Już? Możesz już oddychać?
- Nie bądź taka zabawna. Dobrze wiesz, że się o ciebie martwię.
- Misiu, ile ty masz lat? Bo mnie się zdaje, że to akurat ja z naszej dwójki jestem starsza.
- To nie ma nic do rzeczy. Uważaj na niego.

Boże drogi.
Jej własny, rodzony, młodszy brat postanowił stać na straży jej delikatnej osoby i nie dopuścić, żeby się jej stało jakieś ziaziu. To już zakrawa na paranoję. Westchnęła głęboko i pokręciła głową. Coś takiego.
Przymknęła drzwiczki pralki, chwyciła kosz z praniem i wyszła z łazienki. Otworzyła łokciem drzwi wyjściowe, po czym zamknęła je - oczywiście z buta - i ruszyła za dom. Czasami żałowała, że posiada tylko dwie ręce. Miała nadzieję, że tym razem nigdzie się na blondasa z Holandii nie natknie, bo wiedziała, że dziewiąta rano była porą o jakiej wracał z porannego roweru. Cóż. Najwyżej go spławi.

Wziął prysznic i wyszedł na zewnątrz. Całkowicie bez celu, ale wyszedł. Co prawda po dwóch godzinach na rowerze nie był jakiś śmiertelnie wyczerpany, ale jednak zawsze można sobie poleżeć w cieniu na leżaku, poczekać. Kto wie, może jakieś ładne nogi się pojawią na horyzoncie...
Poszedł za róg pensjonatu i... no nogi. W szortach. I koszulka na ramiączkach.
Ewa.
Ta kobieta była oszałamiająca. Z tego, co mu się zdawało, chyba nie była specjalnie zadowolona z jego zainteresowania, ale wieszając sobie pranie w stroju, który był... ewidentnie przystosowany do upałów, bynajmniej mu sprawy nie ułatwiała.
- Hej - powitał ją, jakże błyskotliwie, opierając się o drzewo, do którego przymocowany był sznurek do wieszania prania.
Odwróciła głowę w jego stronę i odpowiedziała:
- Cześć.
To już coś. Nie zabiła go od razu na wstępie.
- Masz dziś czas?
- Na co? - zapytała, schylając się po jakieś prześcieradło albo coś takiego. No nogi to ona miała pierwszorzędne.
- No... na przykład na spacer. Albo kino.
Spojrzała na niego z politowaniem.
- Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, że tu nawet nie ma kina?
- W takim razie wersja ze spacerem jest idealna - zapewnił ją szybko.
Mruknęła coś, chyba po polsku i pokręciła głową.
- Słucham?
- Nie, nic. Spodziewałam się, że stać cię na coś oryginalniejszego.
Wcięło go. No to zajebiście. Czyli teraz tak postrzegają go kobiety. Chryste, czas umierać.
- Normalnie mnie stać. Ale przy tobie to ja nawet zapominam, jak się nazywam, nie wspominając już o porządnym podrywie.
Prychnęła, wzruszając ramionami. No kurwa mać.
- To jak?
- Co - jak?
- Oprowadzisz mnie po okolicy?
Ręce jej opadły - dosłownie i w przenośni.
- Siedzisz tu drugi tydzień i sugerujesz mi, że nie zdążyłeś ogarnąć tych - bo ja wiem - czterech kilometrów kwadratowych wsi?
- No... Cóż. Nie o powierzchnię tu chodzi, tylko o towarzystwo. Samotne spacery nie są zbyt interesujące.
- Przeciwnie - mruknęła.
- A więc nie dla każdego - zgodził się - ale dla mnie owszem.
- I co mnie to obchodzi?
- Uch... Jesteś okrutna.
- Tak? A zachowujesz się tak, jakbym wcale nie była.
- O - zdziwił się mocno. - Możesz tę myśl rozwinąć?
Ewa westchnęła.
- Jesteś upierdliwy. Czaisz?
Uśmiechnął się.
- A wiesz, jak się najłatwiej pozbyć upierdliwca?
- Kopnąć w dupę? - zapytała głosem na wskroś przesiąkniętym ironią.
- Nie, słonko. Zgodzić się na jego prośby.
- Aha - zostawiła na chwilę to całe pranie i stanęła prosto przed nim. - I co w związku z tym?
Popatrzył na tę jej rozkosznie zaciętą minę. Jakby jeszcze podparła ręce na biodrach to już w ogóle wyglądałaby jak zdeterminowany krasnoludek.
Bardzo seksowny krasnoludek.
- Co w związku z tym? - zastanowił się i wyciągnął przed siebie rękę, zakładając jej za ucho kosmyk włosów, który wiatr wyszarpnął z jej kucyka. - Myślę, że ty też powinnaś się zgodzić.
- Na co? - warknęła. Choć nie. Warknięciem to chyba miało być w założeniu, ale w gruncie rzeczy wypadło bardzo słabo.
- To zależy. Na co akurat oboje będziemy mieli ochotę - zabrzmiało to tak dwuznacznie jak tylko mogło w tej przestrzeni między nimi, naładowanej elektrycznością do granic wytrzymałości.
Ewa nie odpowiedziała. Spojrzała na jego usta. Widział to. Ale wiedział, że to nie był odpowiedni czas i miejsce. Nie teraz i nie tutaj. 
Później.

Żałowała, że nie powtórzył swojej prośby. Czuła, że zgodziłaby się. Zgodziłaby się na wszystko. Chyba dosłownie wszystko.
Ależ on był cwany. Urabiał ją i urabiał, i była pewna, że kiedy w końcu zaatakuje, nie będzie miała absolutnie żadnych szans. Irytowało ją to jak cholera. 
No dobrze, intrygowało również. Ale mimo wszystko w mniejszym stopniu. 
Bo nie lubiła być manipulowana. A aktualnie była. Nie zachowywała się normalnie i dobrze o tym wiedziała. Z tym, że wcale jej ta wiedza niczego nie ułatwiała, bo nie potrafiła nad sobą panować. Naprawdę się starała. Naprawdę. Tylko chyba jej silna wola właśnie udała się na zasłużone wakacje. Szkoda, że nie zabrała jej ze sobą.
Cały dzień usiłowała się uspokoić i zacząć zachowywać normalnie, ale najwyraźniej była to za mała ilość czasu. Siedziała teraz w swoim pokoju i starała się przestać wreszcie o tym myśleć, ale skoro praca i ciągły ruch nie pomogły, to teraz w samotności szanse na to były już całkowicie nikłe. Spojrzała na zegarek. Prawie wpół do dziesiątej. Za wcześnie na pójście spać, ale może nie za późno na spacer.
Pomyślała o tym i mimo wszystko poczuła się lepiej. Samotne spacery wciąż były dla niej interesujące. Uśmiechnęła się na tę myśl. Wstała i otworzyła szafę, by wziąć ze sobą jakąś bluzę.
I nagle usłyszała uderzenie w okno. Pierwsza myśl - może się przesłyszała.
Ale nie. Chyba jednak nie. 
Z duszą na ramieniu podeszła do drzwi balkonowych i otworzyła je cicho. Delikatne światło z pokoju oświetliło balkon. Było pusto. Pusto, jeśli nie liczyć jakiejś kulki koło barierki. Schyliła się i podniosła ją. Kamyk. Ewidentnie kamyk. Cud, że nie wybił szyby. Był owinięty jakąś kartką. Weszła z powrotem do pokoju, odwinęła papier i przeczytała Spójrz na dół.
Z mocno bijącym sercem podeszła do barierki i rzeczywiście spojrzała. A chwilę później cichutko chichotała. Z ulgi. I z radości.
Na dole stał Koen Verweij i zadzierał głowę do góry. Oświetlało go słabe światło przenikające przez zasłony w oknach salonu. On również się uśmiechał.
Popukała się wymownie w czoło, licząc na to, że zauważy ten gest w ciemności. Chyba zauważył. I chyba zrozumiał przekaz. Ale - jak to z nim bywało - niewiele go to obeszło. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się jeszcze szerzej. A potem machnął ręką, zachęcając ją do zejścia na dół.
Zastanowiła się chwilę. Ale chyba tylko po to, żeby samą siebie przekonać do tego, że jeszcze nad sobą panuje. Tak naprawdę od razu była pewna, że spełni tę niemą prośbę.
Kiwnęła potakująco głową, weszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi balkonowe i gasząc światło, i cicho zeszła na dół. Niech rodzice myślą, że śpi. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
Wymknęła się na zewnątrz i biegiem pokonała trasę do ogrodu za domem. Koen czekał. Zatrzymała się, uspokoiła oddech i podeszła do niego.
- Jesteś nienormalny - powiedziała na wstępie.
Stanął przed nią, w odległości kilkunastu centymetrów i uśmiechnął się kpiąco, w swoim stylu.
- Tak? A zachowujesz się tak, jakbym wcale nie był.
Spojrzała znacząco i odpowiedziała:
- Możesz tę myśl rozwinąć?
Mógł.
W sposób niewerbalny, ale zdecydowanie przekonujący.
Kiedy wręcz rzucił się na nią i zamknął usta pocałunkiem nie miała więcej pytań. Ani jednego. Nawet gdy zaczął padać deszcz.
Śmiejąc się, całując i obejmując jednocześnie, zupełnie nie zwracali uwagi na tak prozaiczne kwestie. 
- Ktoś... może tu przyjść - wyrzuciła wreszcie z siebie Ewa, w ostatnim przebłysku rozsądku.
- Mhm... - mruknął Koen, odgarniając jej mokre pukle i całując po szyi.
- Hee..ej - zachichotała, owiewając go ciepłym oddechem. - Słyszysz?
Oderwał się od niej i Ewa od razu pożałowała, że sama go do tego skłoniła.
- Co proponujesz? - zapytał. - Bo ja myślę, że skoro wynajmuję tu pokój, to powinienem go jakoś odpowiednio wykorzystać.
Ewa tę opinię podzielała. 
A więc tej nocy wykorzystali ten pokój odpowiednio. W stu procentach.
__________

Odnoszę wrażenie, że nie wyszło mi to tak, jak powinno. Trudno.