piątek, 25 kwietnia 2014

1. Rower

Adler-Arena robiła wrażenie. Lśniący lód, piękne trybuny, świetny sprzęt rozgrzewkowy - te wszystkie rowery i inne pierdoły. I oczywiście wszystko w wersji max, jak na Rosję przystało. Ewa musiała to przyznać, choć wciąż była jeszcze trochę obrażona na los. Cholera. Nie tu miała spędzać Igrzyska. Nie tu. Ale cóż ona mogła. Dla wolontariuszy do rejonu skoczni zabrakło już miejsc. Ponoć i tak prawie wszystkie zajęli Polacy.
Łyżwiarstwo szybkie. Tak, lubiła oglądać łyżwiarstwo szybkie. Raz na cztery lata. Cóż ona o tym wiedziała? Składy Polaków z ostatnich Mistrzostw Świata - zakończonych drużynowymi medalami - znała, brąz dziewczyn w Vancouver też widziała. Coś jeszcze? No tak, hegemonia holenderska i potęgi koreańskie i amerykańskie. Jakieś nazwiska - oprócz polskich? Zero. Więc co ona do cholery tu robiła? Prosta odpowiedź: przeżywała przygodę swojego życia. Mimo wszystko tak trzeba było to nazwać.
Na szkoleniu dla wolontariuszy poznała Astrid. Fajną, sympatyczną, trochę szaloną dziewczynę. Holenderkę. Po tygodniu znajomości niewiele więcej mogła o niej powiedzieć, ale przynajmniej trzymając się jej, miała szansę nie pogubić się tu totalnie. Astrid była, jak na Holenderkę przystało, całkowicie zwariowana na punkcie tych całych panczenistów. Ewa miała już wyryte w pamięci ciągle powtarzane przez nią zdanie: Mówię ci, to są ciasteczka pierwszorzędne. Yhm. Akurat. Ciekawe, co ona widziała, skoro oni przez cały czas w tych przyciasnych kombinezonach latali. Chyba tylko ich zgrabne tyłki.


Lewa... prawa... lewa... prawa... lewa... prawa... Do startu na 1000 metrów zostały jeszcze całe cztery dni, ale przecież trening to rzecz święta. W tej kwestii był perfekcjonistą. Nigdy nie odpuszczał. Właściwie tak samo jak w życiu. Skoro miał się bawić i świętować, to chyba musiał włożyć w to trochę pracy, prawda?
I wiraż... Raz... raz... raz... raz...
A Ireen go nagrywa. No co za kobieta. Czy ona w ogóle nie jest zmęczona? Maszyna. Świetnie nakręcona maszyna.
Ostatnia prosta... lewa... prawa... lewa... prawa... i finish - raz-raz-raz...
Jaki czas? Okej, w porządku.
Chciał wygrać. Musiał wygrać. Albo 1000 metrów, albo 1500. A najlepiej oba te dystanse.
Przerost ambicji? Być może. Ale raczej jednak nie. Ot, zwyczajna chęć realizacji marzeń. Marzeń naprawdę możliwych do spełnienia. I tyle.
- Jak tam, klata ogolona?
Ireen. Ireen Wust. 
Miał wielu kumpli: Kramer, Blokhuijsen, bliźniacy Mulder... Do tego ludzie w innych ekip - choćby Shani Davis czy Konrad Niedźwiedzki, poza tym spora grupa znajomych spoza środowiska łyżwiarskiego. Ale nikt z nich nie dorównywał Ireen. Była po prostu genialna i wyjątkowa. I kompletnie nie miała tu znaczenia jej płeć. Po prostu dogadywał się z nią jak z nikim innym.
- A co, chcesz sprawdzić?
Nie jego wina, że nie miał zbyt bujnych włosów na klacie. Na dodatek w kolorze blond. Taki już się urodził i taki był jego urok. Dziewczynom to specjalnie nie przeszkadzało. Ale Ireen od czasu do czasu lubiła się czepiać o pierdoły, dogryzać mu i wkurzać go. Tak dla zasady. Żeby było śmieszniej. I tak nie chciałby mieszkać w pokoju z nikim innym.
- Nie. Pytam na wszelki wypadek. Dbam o twój wizerunek po prostu.
Podjechał, usiadł koło niej na ławeczce, ściągnął łyżwy.
- Aha, to dziękuję bardzo. 
- Proszę bardzo.
- Chodź ty już lepiej. Może nam Sven jakieś piwo za to swoje złoto postawi.
- Co ty, w cuda wierzysz? Przecież on jest profesjonalistą. Za tydzień ma kolejny start - nie będzie teraz pił piwa - roześmiała się Ireen. - Ja ci jutro postawię. 
- Co?
- Piwo! Ty erotomanie jeden.
- A z jakiej okazji?
- Za moje zwycięstwo.
- Przecież jeszcze nie wygrałaś.
- Ale wygram.
Taka właśnie była Ireen. Skupiona na robocie, ale równocześnie mega pewna siebie. I chyba dlatego tak dobrze się dogadywali. Bo on był identyczny.

- No i powiedz, czy Sven nie jest cudowny? - szczebiotała Astrid. - Najlepszy. Najlepszy długodystansowiec na świecie. I do tego jaki przystojny, Boże drogi...
- Tylko mi tu nie zemdlej.
- Nie mam co mdleć - oklapła nagle Astrid. - On jest zajęty.
- Uważaj, bo miałabyś szanse, nawet jakby nie był.
- Jesteś okrutna, wiesz?
Nastała chwila ciszy. Słychać było tylko kroki dwóch par nóg na eleganckiej kamiennej alejce w wiosce olimpijskiej. Jako wolontariuszki miały wstęp do jednej z trzech - tej w której mieszkali panczeniści, i zdecydowanie z tego prawa korzystały. Nadużywały go wręcz. Co prawda głównie z inicjatywy Astrid, ale Ewa musiała przyznać, że całkiem miłe były te spacerki, w tropikalnym klimacie Soczi, z palmami w tle i sympatyczną Holenderką u boku. O autografy i zdjęcia niby nie wolno było im prosić, ale przecież zasady są po to, żeby je łamać i Astrid non-stop działała w myśl tej dewizy.
- Ja ci powiem - odezwała się Holenderka nagle - że przecież to nie ma znaczenia, czy on jest zajęty, czy nie, bo ja ich wszystkich przecież i tak uwielbiam z daleka, no a na przykład bracia Mulder są wolni i... UWAŻAJ!
Ale było już za późno. Jako że rowery jeżdżą po ziemi, w starciu z przeszkodą następuje kolizja - co zostało brutalnie udowodnione, gdy to właśnie urządzenie zetknęło się z Ewą. Polka boleśnie odczuła kierownicę wbitą we własny brzuch, a chwilę później leżała już na ziemi, a nad nią balansował właściciel roweru, usiłujący nie zrzucić na nią swojego pojazdu i nie zmasakrować jej do reszty.
Tak sytuację odebrała w pierwszej chwili. W kolejnej natomiast dostrzegła, że facet nad nią ma piękne oczy, jednak szybko odrzuciła tę myśl, bo przecież co tam oczy, skoro prawie ją zabił.
Zupełnie inaczej wyglądało to z perspektywy Astrid. Ona już w momencie krzyczenia uważaj wiedziała, kto zaraz wjedzie w Polkę. I najchętniej od razu poprosiłaby go o autograf, zdjęcie a może i zaprosiła na kolację. Najlepiej ze śniadaniem.
Zamiast tego usłyszała przepraszam, nic ci się nie stało? skierowane do Ewy w języku angielskim i jej odpowiedź w stylu, że może by uważał, jak jeździ, a nie usiłował zabić porządnych ludzi.
Astrid aż jęknęła. Czy Ewa naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, z kim gadała?
- To może w ramach przeprosin kawa?
Astrid zrobiło się słabo. A Ewa rzuciła, że ona nie ma czasu na żadne kawy, że ma obowiązki i żeby w nią po prostu więcej nie wjeżdżał.
Holenderka więc postanowiła uratować sytuację, wytłumaczyła, że są wolontariuszkami, poprosiła go o zdjęcie i wtedy Ewa chyba zaczęła rozumieć, że to nie był żaden byle kto
Bardzo w czas.
- To jak będzie z tą kawą?
- Nie będzie.
Ugh... Co za uparta baba.
- No cóż. W takim razie szkoda. Mimo wszystko było mi bardzo... miło - wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo i puścił oczko do Polki.
A potem wsiadł na rower i zwyczajnie odjechał.
- Czy ty wiesz, co właśnie narobiłaś?
__________

No i oto mamy początek. Teraz już taki faktyczny. Chyba mi wstyd tego u góry.

14 komentarzy:

  1. No właśnie! Wiesz co narobiłaś!!!!!
    Nic dodac nic ując! Jest świetnie...
    Ciekawi mnie tylko ta cała Ireen...
    Czekam więc z niecierpliwością ;D
    Pozdrawiam ;*

    ps.U mnie nowośc- zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. dlaczego Ci wstyd? Mnie się bardzo podoba :)
    ja zacznę trochę od końca, strasznie ciekawi mnie, jak opiszesz tą przegraną Koena.
    a wracając do rozdziału, to podejrzewam, że tym niedobrym, co wjechał w Ewkę, był właśnie Koen ;P Ciekawe, jak dalej potoczy się ich znajomość, bo widać, ze dziewczyna nie ma ochoty na nawiązywanie nowych znajomości.
    pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Niby taki klasyk z tym wpadaniem na kogoś, ale rany! Rany! To jest dobre i naprawdę czuję, że powinnam wyskoczyć z transparentem, że Cię kocham za tak świetne teksty. Czyta się szybko i z uśmiechem na twarzy, a o to chodzi :D

    Buźka ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wpaść zawsze można :) cieszę się, że Ci się podoba :)

      Usuń
  4. Nie ma się czego wstydzić świetny rozdział :-) wkońcu historia o panczenistach! Spełniłaś moje marzenie:-) życzę weny i czekam na kolejny rozdział:-)
    Pozdrawiam
    Natalia:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o mamo, chyba pierwszy raz w życiu spełniłam czyjeś marzenie ;P

      Usuń
  5. pięknie, świetnie i w ogóle miodzie! :) dobrze, że główna bohaterka nie jest szaleńczo zakochana w panczenach i panczenistach, to da trochę dystansu w relacji Ewy i Koena ;) mam przeczucie, że to będzie jedno z moich ulubionych opowiadań :) powodzenia, będę trzymać kciuki za to, żeby wszystko wyszło Ci tak, jak to sobie zaplanowałaś :) Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj tak, myślę, że czego jak czego, ale dystansu to akurat nie zabraknie :)

      Usuń
  6. Astrid i Ewa to kompletne przeciwieństwa siebie. Ta pierwsza jest szaleńczo zakochana w połowie panczenistów i sportowców, a ta druga nie zna nazwisk nawet tych najbardziej znanych. Mimo to się przyjaźnią.
    Nono, Ewa zaliczyła już 'bliskie' spotkanie z niejakim Koenem Verweijem, lecz jakoś szczególnie tego nie przeżywała. Z tego może wyniknąć ciekawa znajomość.
    Czekam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Przyjaźnią" to może za duże słowo - za krótko się na to znają, ale myślę, że fajnie się dogadują :)

      Usuń
  7. To ja po cichu może zacznę od stwierdzenia, że w porównaniu ze mną Ewa o łyżwiarstwie szybkim wiedziała całe mnóstwo. Ja na panczenistów to mogłabym co najwyżej zareagować pytaniem 'a czemu wasze łyżwy nie mają ząbków?'. No ale łyżwy to łyżwy, a lód to lód, więc z chęcią dowiem się czegoś o tej bezząbkowej (bezzębnej) dyscyplinie za sprawą Ewy oraz szalonej Astrid. I na (dalszym) wstępie powiem, że 'Ciekawe, co ona widziała, skoro oni przez cały czas w tych przyciasnych kombinezonach latali. Chyba tylko ich zgrabne tyłki.' rządzi :D Wszak widać najważniejsze :D
    Tak sobie jednak myślę, że skoro Ewa i Astrid tak doskonale się rozumieją, będąc jednocześnie tak od siebie różne, to chyba dla Ewy i Koena też może być szansa. W drugiej części widzimy bowiem, że on to taka Astrid w tym przyciasnym kombinezonie (byle nie za ciasnym, bo to zdrowiu szkodzi :P). Pewny siebie - zarówno na lodzie, jak i w kontaktach z kobietami, erotoman - jak to stwierdziła Irene, zresztą jego 'Dziewczynom to specjalnie nie przeszkadzało.' też mówi samo za siebie - w dodatku chyba rozrywkowy. Uwagi o panu, który nie pije piwa, bo za tydzień ma zawody mnie zabiły.
    Ewa natomiast jest nieco inna, niż się spodziewałam. Bardziej otwarta i taka niesamowicie zwyczajna. Po prostu kumpela. Lubię takie bohaterki, mają w sobie coś ciepłego. Niby są zupełnie różne z Astrid, a jednocześnie fajnie się uzupełniają i umiały znaleźc taki wspólny język. To wspólne, przyjacielskie dogadywanie sobie bardzo mi się spodobało. Najpierw Ewa i jej '- Uważaj, bo miałabyś szanse, nawet jakby nie był.' a później, już po wypadku, reakcje Astrid na 'oporność towarzyską' Polki.
    No właśnie, oporność i wypadek. Nie ma to jak dobry początek znajomości. Coś czuję, że Koen będzie się musiał bardziej postarać, żeby zwrócić na siebie uwagę dziewczyny, bo sama kawa w ramach przeprosin za rozjechanie nie wystarczy. Chociaż jakby zamiast w Ewę to w Astrid wjechał, to ona by sobie rower na pamiątkę ukradła :D
    W każdym razie zapowiada się bardzo fajnie i nie ma Ci co być wstyd, bo jest świetnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję :) myślę, że ładnie tu rozłożyłaś na czynniki pierwsze Koena :P
      No tak, początki różne bywają. Astrid byłaby zachwycona, Ewa że tak powiem mniej :)

      Usuń