Ewa, Ewa, Ewa...
Co za uparta kobieta. Siedzi sobie, ogląda kolejne biegi i po prostu ładnie wygląda. O ile on dobrze widział, to nawet do tego jakoś specjalnie umalowana nie potrzebowała być.
Śliczna.
I intrygująca. Cholernie intrygująca.
Nie no, Boże, co on wyrabiał. Za dokładnie siedemnaście minut miał najważniejszy start swojego dotychczasowego życia, a zamiast się skupić i wykonać rozgrzewkę jak Bóg przykazał, to on sobie rozmyślał o jakiejś lasce. Która wcale, ale to wcale na niego nie leciała!
I to chyba było w niej najbardziej pociągające. Ta niedostępność.
Gdyby zgodziła się chociaż na spotkanie. Ale nie. Nic nie przynosiło rezultatu. Astrid - ta jej koleżanka - naprawdę stawała po jego stronie. I nic. A przecież bywał w Adler-Arenie codziennie, podchodził, próbował. Nic.
Może ona miała po prostu jakiegoś zazdrosnego faceta? Ale cóż by jej szkodził mały olimpijski romansik? Nie. Taki scenariusz zupełnie nie wchodził w grę. Obserwował ją coraz częściej i doszedł do wniosku, że każdego trzymała na dystans. Niektórych po prostu na mniejszy niż pozostałych. On do grupy tych szczęśliwców nie należał. Tak czy inaczej facet, na którego zwróciłaby uwagę, musiałby się chyba nieźle nagimnastykować.
- No proszę cię, nie widzisz, że on się cały czas na ciebie patrzy?
- Astrid, nie zawracaj mi głowy.
Bo teraz Ewa miała to naprawdę w głębokim poważaniu. Jeszcze bardziej niż zwykle. Bródka jechał na o wiele za dobry wynik, żeby się miała zastanawiać nad jakimś lalusiem z Holandii. Nnno! Dobrze, dobrze. Bardzo dobrze.
- Ja cię zupełnie nie rozumiem. W Holandii każda dziewczyna dałaby się pokroić za to, żeby być na twoim miejscu. A ty się z nim nawet nie chcesz umówić.
- Widocznie dziewczyny w Holandii mają inne priorytety niż ja.
- Ej, ej, czy ja to mam odbierać jakoś personalnie? - zaśmiała się Astrid.
- Odbieraj to jak chcesz.
- Ewa, ja cię czasami nie rozumiem.
Doprawdy nowina.
- Nie musisz. Ja też się nie rozumiem.
A przecież by chciała. Tak zwyczajnie wiedzieć co i jak. Ale to było chyba za trudne.
- Bo ty nic o sobie nie mówisz, wiesz? Ja nawijam cały czas, a ty - nie - kontynuowała swoje przemyślenia Holenderka.
- Gdybyśmy obie nawijały cały czas, to żadna by nie słuchała. A przecież nie o to chodzi. Patrz, Zbyszek ciągle prowadzi.
- Dobra, dobra, jeszcze dwie pary. A w ostatniej - Koen.
- Czy my musimy o nim cały czas rozmawiać? - zirytowała się w końcu Ewa. - Od trzech dni ciągle tylko słyszę Koen to, Koen tamto... Wynajął cię, żebyś mu robiła dobry pijar?
- Coś ty się taka uszczypliwa zrobiła? - zdziwiła się Astrid.
- Denerwuje mnie ten człowiek.
- Czym? Przecież nawet go nie znasz.
- Tak. A ty go może znasz - uśmiechnęła się ironicznie Polka.
- Ale ty nawet nie chcesz go poznać! A mogłabyś.
Mogłabyś, mogłabyś... Może by i mogła. Tylko pytanie - po co. Już ona czuła przez skórę, czego się po nim spodziewać. Nawet zakładając tę bardziej optymistyczną wersję. Chociaż właściwie - która była bardziej optymistyczna?
- Lepiej oglądaj - ucięła Ewa. - Zaraz będzie medal dla Polski.
I faktycznie. Dziewiętnasta para nie poprawiła najlepszego rezultatu.
- Aaaa!!! Widzisz! Widzisz! Mówiłam!
Astrid była szczerze zdziwiona reakcją Polki. Zwłaszcza po ich dopiero co zakończonej rozmowie. Jeszcze nigdy nie widziała u niej takiej euforii. No nigdy. To był sympatyczny widok, trzeba było przyznać. Jej zazwyczaj chmurna twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
I darła się do tego pierwszorzędnie.
- Ej, teraz Koen. Patrz i podziwiaj.
Ewa spojrzała na nią tak wymownie, że Astrid mimowolnie parsknęła śmiechem.
- Jak to jest możliwe, że ja cię coraz bardziej lubię? - przyznała szczerze.
- Nie wiem. Oglądaj tego swojego lalusia.
Astrid śmiejąc się, posłusznie zastosowała się do polecenia, a i Ewa poszła w jej ślady. Ostatni bieg dnia dzisiejszego. Verweij wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle. Nie chodziło oczywiście o ten idiotyczny strój, ale raczej o jego skupienie, zero kretyńskich min, głupkowatych uśmieszków. Był tak zdeterminowany, jakby to był najważniejszy start jego życia. To wydanie podobało jej się zdecydowanie bardziej. Chyba każde podobałoby się jej bardziej od tego, które serwował jej od tygodnia.
Czyli od początku ich znajomości.
No i ruszyli. Teraz wszystkich czekały niecałe dwie minuty stresu i zaraz wszystko miało być jasne.
Lewa... prawa.... lewa.... prawa... Wiraż - raz - raz - raz - raz - raz - raz... i ostatnia prosta... lewa-prawa-lewa-prawa-koniec!
Pierwszy! Nie! Tak! Cholera - ex aequo... Nie...
Drugi.
Kurwa.
- Złotoooo!!! Mamy złoto!!!
Teraz to dopiero Ewa darła się jak opętana. Skakała, wrzeszczała, prawie że płakała. No Boże drogi.
- Kochana, pamiętaj, że ja się z twoim narodem nie utożsamiam - Astrid czuła się w obowiązku przypomnieć tę istotną kwestię. Była wkurzona, pewnie że tak. Ale z drugiej strony - nie było nic złego w tym, że Ewa się cieszyła.
No właśnie. Ewa się cieszyła. Dobrze powiedziane. Dawno nie przeżywała takich emocji. Kiedy przy nazwisku Verweija pojawiła się jedynka, prawie się załamała. Nie minęła chwila, a spiker wprawił ją w zupełną dezorientację pierdzieląc jakieś farmazony o sprawdzaniu tysięcznych części sekundy. A zaraz potem okazało się, że wygrał Bródka. O trzy tysięczne sekundy.
Spojrzała na Verweija. Był wściekły! Autentycznie wściekły. Ściągnął kaptur z głowy, rozpuścił włosy, rozpiął zamek kombinezonu i... o słodki Jezu... Jaka klata... Jakby ją tak mógł bardziej odsłonić... Musiała przyznać, że w tym wydaniu, w rozwianym włosem, tym zgrabnym tyłkiem i na dodatek taki wściekły, był cholernie seksowny. I niemiłosiernie ją to drażniło.
Siedział tu już dobre kilkadziesiąt minut i wciąż nie mógł w to uwierzyć. Jak? No jak? Kto w ogóle wymyślił taki czas jak trzy tysięczne sekundy? Podszedł, wziął te kwiatki, które mu łaskawie wcisnęli i wrócił na swoje miejsce. Nawet nie miał ochoty zbierać się do hotelu. Przegrał. Niezależnie czy o trzy tysięczne sekundy, czy o pół minuty. Co za różnica? Przegrał i tyle. Kurwa mać.
- Chodźmy już.
To Ireen wciąż tu na niego czekała? Po co? No po co?
- Daj mi spokój.
- Nie no, jasne. Zakop się do grobu, bo zdobyłeś srebrny medal.
- Nie zdobyłem srebrnego, tylko przegrałem złoty. To jest różnica.
- Też wczoraj przegrałam złoty i jakoś żyję.
- Nie o trzy tysięczne.
- Nie. Ale jednak.
- Nic nie rozumiesz.
No i co - musiała wciąż nad nim sterczeć? Nie mogła już iść? Multimedalistka wszystkiego. Na jej miejscu też by się nie przejmował jednym srebrem. Jak się ma tyle złot i pucharów wszelkiego rodzaju to jeden medal w tę czy w tę różnicy nie robi.
- Chyba bardzo lubisz się nad sobą użalać - powiedziała i poszła.
Leżąc wieczorem na łóżku i czytając książkę... Taa, jasne. Wodziła oczami po literach, zupełnie nie zdając sobie sprawy, co jest tam napisane. Bo analizowała jeszcze raz wydarzenia dnia wczorajszego i dzisiejszego. I wyścig, i dekorację medalową. I będąc szczęśliwą, równocześnie była coraz bardziej rozczarowana. Tak się nie zachowuje człowiek, który ma szacunek do rywala. Ona naprawdę wszystko rozumiała - że w Holandii srebro nic nie znaczy, że można być ambitnym i mieć jakieś cele, ale do cholery - ten cały Verweij był bucem do kwadratu! A Astrid go cały czas broniła. Patriotyzm, cholera jasna. Tak trudno się chociaż uśmiechnąć? Był okropny. Po prostu okropny.
I nic tego faktu nie tłumaczyło.
__________
Kiedyś nastąpi taki piękny dzień, że uda mi się nadrobić wszystkie zaległości. Obiecuję :)