Adler-Arena robiła wrażenie. Lśniący lód, piękne trybuny, świetny sprzęt rozgrzewkowy - te wszystkie rowery i inne pierdoły. I oczywiście wszystko w wersji max, jak na Rosję przystało. Ewa musiała to przyznać, choć wciąż była jeszcze trochę obrażona na los. Cholera. Nie tu miała spędzać Igrzyska. Nie tu. Ale cóż ona mogła. Dla wolontariuszy do rejonu skoczni zabrakło już miejsc. Ponoć i tak prawie wszystkie zajęli Polacy.
Łyżwiarstwo szybkie. Tak, lubiła oglądać łyżwiarstwo szybkie. Raz na cztery lata. Cóż ona o tym wiedziała? Składy Polaków z ostatnich Mistrzostw Świata - zakończonych drużynowymi medalami - znała, brąz dziewczyn w Vancouver też widziała. Coś jeszcze? No tak, hegemonia holenderska i potęgi koreańskie i amerykańskie. Jakieś nazwiska - oprócz polskich? Zero. Więc co ona do cholery tu robiła? Prosta odpowiedź: przeżywała przygodę swojego życia. Mimo wszystko tak trzeba było to nazwać.
Na szkoleniu dla wolontariuszy poznała Astrid. Fajną, sympatyczną, trochę szaloną dziewczynę. Holenderkę. Po tygodniu znajomości niewiele więcej mogła o niej powiedzieć, ale przynajmniej trzymając się jej, miała szansę nie pogubić się tu totalnie. Astrid była, jak na Holenderkę przystało, całkowicie zwariowana na punkcie tych całych panczenistów. Ewa miała już wyryte w pamięci ciągle powtarzane przez nią zdanie: Mówię ci, to są ciasteczka pierwszorzędne. Yhm. Akurat. Ciekawe, co ona widziała, skoro oni przez cały czas w tych przyciasnych kombinezonach latali. Chyba tylko ich zgrabne tyłki.
Lewa... prawa... lewa... prawa... lewa... prawa... Do startu na 1000 metrów zostały jeszcze całe cztery dni, ale przecież trening to rzecz święta. W tej kwestii był perfekcjonistą. Nigdy nie odpuszczał. Właściwie tak samo jak w życiu. Skoro miał się bawić i świętować, to chyba musiał włożyć w to trochę pracy, prawda?
I wiraż... Raz... raz... raz... raz...
A Ireen go nagrywa. No co za kobieta. Czy ona w ogóle nie jest zmęczona? Maszyna. Świetnie nakręcona maszyna.
Ostatnia prosta... lewa... prawa... lewa... prawa... i finish - raz-raz-raz...
Jaki czas? Okej, w porządku.
Chciał wygrać. Musiał wygrać. Albo 1000 metrów, albo 1500. A najlepiej oba te dystanse.
Przerost ambicji? Być może. Ale raczej jednak nie. Ot, zwyczajna chęć realizacji marzeń. Marzeń naprawdę możliwych do spełnienia. I tyle.
- Jak tam, klata ogolona?
Ireen. Ireen Wust.
Miał wielu kumpli: Kramer, Blokhuijsen, bliźniacy Mulder... Do tego ludzie w innych ekip - choćby Shani Davis czy Konrad Niedźwiedzki, poza tym spora grupa znajomych spoza środowiska łyżwiarskiego. Ale nikt z nich nie dorównywał Ireen. Była po prostu genialna i wyjątkowa. I kompletnie nie miała tu znaczenia jej płeć. Po prostu dogadywał się z nią jak z nikim innym.
- A co, chcesz sprawdzić?
Nie jego wina, że nie miał zbyt bujnych włosów na klacie. Na dodatek w kolorze blond. Taki już się urodził i taki był jego urok. Dziewczynom to specjalnie nie przeszkadzało. Ale Ireen od czasu do czasu lubiła się czepiać o pierdoły, dogryzać mu i wkurzać go. Tak dla zasady. Żeby było śmieszniej. I tak nie chciałby mieszkać w pokoju z nikim innym.
- Nie. Pytam na wszelki wypadek. Dbam o twój wizerunek po prostu.
Podjechał, usiadł koło niej na ławeczce, ściągnął łyżwy.
- Aha, to dziękuję bardzo.
- Proszę bardzo.
- Chodź ty już lepiej. Może nam Sven jakieś piwo za to swoje złoto postawi.
- Co ty, w cuda wierzysz? Przecież on jest profesjonalistą. Za tydzień ma kolejny start - nie będzie teraz pił piwa - roześmiała się Ireen. - Ja ci jutro postawię.
- Co?
- Piwo! Ty erotomanie jeden.
- A z jakiej okazji?
- Za moje zwycięstwo.
- Przecież jeszcze nie wygrałaś.
- Ale wygram.
Taka właśnie była Ireen. Skupiona na robocie, ale równocześnie mega pewna siebie. I chyba dlatego tak dobrze się dogadywali. Bo on był identyczny.
- No i powiedz, czy Sven nie jest cudowny? - szczebiotała Astrid. - Najlepszy. Najlepszy długodystansowiec na świecie. I do tego jaki przystojny, Boże drogi...
- Tylko mi tu nie zemdlej.
- Nie mam co mdleć - oklapła nagle Astrid. - On jest zajęty.
- Uważaj, bo miałabyś szanse, nawet jakby nie był.
- Jesteś okrutna, wiesz?
Nastała chwila ciszy. Słychać było tylko kroki dwóch par nóg na eleganckiej kamiennej alejce w wiosce olimpijskiej. Jako wolontariuszki miały wstęp do jednej z trzech - tej w której mieszkali panczeniści, i zdecydowanie z tego prawa korzystały. Nadużywały go wręcz. Co prawda głównie z inicjatywy Astrid, ale Ewa musiała przyznać, że całkiem miłe były te spacerki, w tropikalnym klimacie Soczi, z palmami w tle i sympatyczną Holenderką u boku. O autografy i zdjęcia niby nie wolno było im prosić, ale przecież zasady są po to, żeby je łamać i Astrid non-stop działała w myśl tej dewizy.
- Ja ci powiem - odezwała się Holenderka nagle - że przecież to nie ma znaczenia, czy on jest zajęty, czy nie, bo ja ich wszystkich przecież i tak uwielbiam z daleka, no a na przykład bracia Mulder są wolni i... UWAŻAJ!
Ale było już za późno. Jako że rowery jeżdżą po ziemi, w starciu z przeszkodą następuje kolizja - co zostało brutalnie udowodnione, gdy to właśnie urządzenie zetknęło się z Ewą. Polka boleśnie odczuła kierownicę wbitą we własny brzuch, a chwilę później leżała już na ziemi, a nad nią balansował właściciel roweru, usiłujący nie zrzucić na nią swojego pojazdu i nie zmasakrować jej do reszty.
Tak sytuację odebrała w pierwszej chwili. W kolejnej natomiast dostrzegła, że facet nad nią ma piękne oczy, jednak szybko odrzuciła tę myśl, bo przecież co tam oczy, skoro prawie ją zabił.
Zupełnie inaczej wyglądało to z perspektywy Astrid. Ona już w momencie krzyczenia uważaj wiedziała, kto zaraz wjedzie w Polkę. I najchętniej od razu poprosiłaby go o autograf, zdjęcie a może i zaprosiła na kolację. Najlepiej ze śniadaniem.
Zamiast tego usłyszała przepraszam, nic ci się nie stało? skierowane do Ewy w języku angielskim i jej odpowiedź w stylu, że może by uważał, jak jeździ, a nie usiłował zabić porządnych ludzi.
Astrid aż jęknęła. Czy Ewa naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, z kim gadała?
- To może w ramach przeprosin kawa?
Astrid zrobiło się słabo. A Ewa rzuciła, że ona nie ma czasu na żadne kawy, że ma obowiązki i żeby w nią po prostu więcej nie wjeżdżał.
Holenderka więc postanowiła uratować sytuację, wytłumaczyła, że są wolontariuszkami, poprosiła go o zdjęcie i wtedy Ewa chyba zaczęła rozumieć, że to nie był żaden byle kto.
Bardzo w czas.
- To jak będzie z tą kawą?
- Nie będzie.
Ugh... Co za uparta baba.
- No cóż. W takim razie szkoda. Mimo wszystko było mi bardzo... miło - wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo i puścił oczko do Polki.
A potem wsiadł na rower i zwyczajnie odjechał.
- Czy ty wiesz, co właśnie narobiłaś?
__________
No i oto mamy początek. Teraz już taki faktyczny. Chyba mi wstyd tego u góry.
No i oto mamy początek. Teraz już taki faktyczny. Chyba mi wstyd tego u góry.