Źle czuła się z faktem, że on śledził każdą jej czynność życiową.
Każdą, jaką był w stanie, oczywiście.
Dlatego najchętniej w ogóle nie ruszałaby się z domu. Z tym, że to było raczej niemożliwe.
Głupi powrót z zakupów był już źródłem stresu, bo ona lazła obwalona siatami, ledwo żywa i bynajmniej nie w stroju wieczorowym, a szanowny pan Holender leżał rozwalony na leżaczku i świdrował za nią wzrokiem.
Lepiej by jej pomógł, pawian jeden.
W zasadzie z nią nie gadał. Po prostu patrzył. A tyle patrzył, że jakby była z jakiegoś gorszego materiału, to już by w niej dawno wzrokiem dziurę na wylot wywiercił. Z tym, że ona miała jednak silną psychikę.
A przynajmniej kiedyś tak było.
Wcale nie uśmiechało się jej, że miała teraz doprowadzić do porządku pokój numer 16. Sąsiadujący, rzecz jasna, z 15-stką. Którą to zajmował blond picuś.
Umyła okno, wyszorowała kibel (najgorsza czynność na świecie!) i kabinę prysznicową, i miała zamiar opróżnić kosz na śmieci do wielkiego niebieskiego worka czekającego na korytarzu. Otworzyła drzwi i zetknęła się praktycznie twarzą w twarz z Verweijem. Był tyleż zaskoczony, co zadowolony. Nie wiadomo z czego właściwie. Ewa była rozczochrana, ubrana w jakiś podrzędny dres i trzymała w wyciągniętej ręce kosz na śmieci. Z zawartością.
Ależ, kurwa, romantycznie.
- Hej - uśmiechnął się jednym kącikiem ust i podszedł jeszcze krok bliżej. - Co tam?
- Sprzątam. Nie widać? - warknęła i machnęła mu koszem przed twarzą.
Krok do tyłu.
- Taaak. Widać.
- To świetnie. Jeszcze jakiś problem?
Objechał ją wzrokiem od góry do dołu i znów lekko się uśmiechnął. Dziwny miał ten uśmiech. Trochę kpiący, trochę zadziorny.
- Miałbym propozycję.
- Nie interesują mnie twoje propozycje - rąbnęła od razu.
- Jak już zmienisz te ciuszki - powiedział wymownie, ignorując jej protesty - to może wybrałabyś się ze mną do jakiegoś klubu wieczorem? O ile tu w ogóle coś takiego istnieje.
Impertynent. Pieprzony impertynent.
- Nie. Nie istnieje. Zresztą ja i tak nie chadzam do klubów. A już na pewno nie z tobą.
Roześmiał się. No zabawne jak cholera.
- Jasne. A na spacery chociaż chodzisz?
Spojrzała podejrzliwie.
- Z tobą?
- No powiedzmy, że ze mną.
- Po co pytasz, skoro znasz odpowiedź?
- Tak na wszelki wypadek. A może byś jednak zaczęła chodzić?
- Och, ależ ja chodzę. Lubię nawet. Tylko sama! - mocno zaakcentowała ostatnie słowo.
- Aha. Sama.
- Tak. Sama. Jakiś jeszcze problem? Bo trochę się spieszę - warknęła, przestępując z nogi na nogę.
- A może byś...
- Słuchaj - przerwała mu - jak mi teraz zaproponujesz jakąś kolację przy świecach albo coś w tym rodzaju, to wywalę ci to na twarz - machnęła mu po raz kolejny koszem przed twarzą.
- A-aha - powiedział niepewnie, znów odsuwając się o krok.
- No. Świetnie, że się rozumiemy - zakończyła, wsypała zawartość kosza do worka i zeszła po schodach na dół.
Zachowywał się jak jakaś ciota.
Gorzej nawet.
Obecność tej dziewczyny go paraliżowała i nic absolutnie nie był w stanie na to poradzić.
Nie no, do cholery. Bez przesady - laska jak każda inna. Tyle, że mniej uległa. Zdecydowanie mniej. A on się na pewno nie da wodzić za nos. Może trzy czwarte facetów ostatecznie by odpuściło, ale nie on. Nie ma opcji.
Wracała na górę, niosąc w ręce ten nieszczęsny kosz (tym razem pusty), bo przecież musiała go odstawić z powrotem do pokoju i jeszcze w nim poodkurzać. I modliła się tylko o to, żeby ten pajac poszedł sobie w pizdu. Ostatni schodek i już piętro. Och, cóż za niespodzianka, blondas czatuje pod drzwiami.
- Jeszcze ci się nie znudziło sterczenie tu? - zapytała, próbując go wyminąć, ale złapał ją za nadgarstek, zatrzymując koło siebie.
- Słuchaj mała, zostaw ten pierdolony śmietnik i pogadaj ze mną normalnie.
Jasne. Teraz to już na pewno.
- Puść.
- Bo co? - zapytał, chwytając ją za podbródek.
- Bo sobie nie życzę, żeby mnie dotykał jakiś picuś z Holandii - warknęła.
- Yhm - odpowiedział, po czym bez ostrzeżenia wpił się w jej usta. O ile mogła się orientować, to zrobił to zapewne w swoim stylu. Zdecydowanie, mocno i władczo. Poczuła ten pocałunek w całym ciele. Całym.
- Czy ciebie pojebało?! - krzyknęła Ewa, kiedy wreszcie odsunęła się od niego, równocześnie zastanawiając się, dlaczego nie zrobiła tego wcześniej.
- I co, mała? - uśmiechnął się Koen. - Trzymać za rękę cię nie mogę, ale całować już bardziej wypada, hmm?
Ewa sama nie wiedziała, kiedy jej dłoń wylądowała z głośnym plaskiem na jego twarzy, poczuła tylko, że okropnie rozbolała ją ręka. Ale trudno. W szczytnym celu trzeba się poświęcić.
- Czy tobie się naprawdę wydaje, że jesteś taki zajebisty? - zapytała, ledwo hamując się przed przywaleniem mu raz jeszcze.
- A nie jestem?
Kurwa, jak można być takim z siebie zadowolonym? Nienawidziła go w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Nie, nie jesteś. Jesteś nadętym bufonem z przerośniętym ego - wypaliła wreszcie. - Podejrzewam, że nie tylko mnie, ale wszystkie inne dziewczyny też traktujesz jak zabawki. Aha, i jeszcze jedno. Być może masz super fantastyczne wakacyjne plany, ale polecam je realizować gdzie indziej niż tutaj. Jedź sobie do jakiejś Hiszpanii, Ameryki albo do Egiptu - spojrzała na niego wymownie i dodała dla pewności - tutaj nie masz czego szukać. A teraz przepraszam, dywan się sam nie odkurzy.
Nadęty bufon.
Przerośnięte ego.
Też coś.
Tej laluni się chyba coś pomyliło.
Co nie zmieniało faktu, że wciąż miał na nią ochotę. Teraz chyba nawet jeszcze bardziej.
Poza samym tym oczywistym faktem, chciał jej coś udowodnić. Udowodnić, że jeszcze nie urodziła się taka kobieta, która oparłaby się Koenowi Verweijowi. Choć Ewa usilnie starała się być tą pierwszą. Tak, tak. Uraziła to jego przerośnięte ego. Może i był w pewnym stopniu narcyzem, ale jeśli rzeczywiście tak, to ona była chyba pokrzywą. Albo ostem. Nic dziwnego, że z takim podejściem nie miała faceta. Każdy bałby się do niej zbliżyć.
Oczywiście, że nie odkurzała teraz tego pieprzonego dywanu. Zwiała na plażę i tyle ją widzieli. Miała nad czym myśleć, siedząc na skale i patrząc na fale dopływające do brzegu.
Bała się go.
Tak bardzo się bała.
Myślała, że miała kontrolę nad wszystkim, a tymczasem nie miała nad absolutnie niczym.
Choć może to nie jego personalnie się bała. Tylko po prostu wszystkich facetów. Bo rany były przecież zbyt świeże.
Można przegrać z inną dziewczyną.
Ale z facetem?
A przecież tak właśnie zakończył się jej związek z Piotrkiem. Znalazł sobie przyjaciela w Holandii i przyznał, że jednak związek z nią był błędem, bo zawsze ciągnęło go do czegoś innego.
I jak ona po tym miała się czuć pewnie w relacjach z mężczyznami?
__________
Chyba już dawno nie napisałam tak krótkiego rozdziału.
Pora powoli kończyć z tym badziewiem.