poniedziałek, 28 lipca 2014

7. Morze

Ludziom się wydaje, że mieszkanie nad morzem to szczyt marzeń.
No zależy.
Ewa na przykład nie byłaby skłonna potwierdzić tej tezy, czyszcząc tego ranka już ósmy kibel.
Uroki prowadzenia pensjonatu, cholera jasna.
Na później miała przewidziane jeszcze powieszenie prania (prześcieradła oraz poszwy), które aktualnie wirowało w pralce (a potem przewleczenie kołder i poduszek na nowo) i odkurzenie wykładzin. W ośmiu pokojach! I miała się z tym wyrobić do 12:00, bo o tej porze zaczynała się u nich kolejna doba hotelowa. A była już, dzięki Bogu, dziewiąta. Przydałyby się jeszcze ze cztery ręce. I jakaś wytrawna suszarka. Bo za Chiny jej tego wiatr w godzinę nie wysuszy.
A potem trzeba odebrać ryby z portu. Trzy kilo flądry. Bo się mamie zachciało tradycyjnego obiadu.
No dobra, czepiała się. Bo przecież nikt nie wylegiwał się do południa. I rodzice, i Misiek wstawali o szóstej, i harowali do wieczora. Rodzinny interes to się nazywa. Ale czasem można było mieć dość. Zwłaszcza jak się tak pracowało dzień w dzień. Co prawda miało to też swoje zalety, bo w zimie właściwie w ogóle nie było roboty. Ale to też oznaczało, że nie było i pieniędzy.
Coś za coś.

Odpadł ze Sterren Springen, to fakt, ale i tak po raz kolejny mógł się przekonać, że kobiety go uwielbiają. Takie rzeczy się czuje. I słyszy. Weźmy taki pisk. Czyż on nie mówi całkiem sporo? Czego jak czego, ale tego dźwięku to on nigdy nie miał dość. Jak i kilku innych. Na przykład jęku.
Niezła zabawa była. Stawał sobie na tej platformie i skakał do wody. Z dziesięciu metrów na przykład. Bał się? Nie. On się niczego nie bał. Strach zniewala. A on nie lubił być zniewolony. Przez nic. I przez nikogo.
Przy okazji mógł się pochwalić klatą, mógł trochę poflirtować z prowadzącą i mógł zajebiście się bawić. No bajka po prostu. A jeszcze przy okazji kilka razy odwiedziła go Ireen, żeby dopingować go z widowni. Czy mógł życzyć sobie czegoś więcej?
Ano mógł. Kogoś więcej. Jednej takiej drobnej, ciemnowłosej dziewczyny. Która, cholera, zagnieździła się w jego głowie dość skutecznie.
Nie, żeby nie mógł bez niej żyć czy coś.
Ale jednak - mimo że od Igrzysk minęły trzy miesiące - jakoś tak wciąż do niego powracała. Powracało jej spojrzenie, jej zgrabna sylwetka, ciemne włosy i bure oczy. A może one były zielone? Była tak cholernie pociągająca, że to się wprost w głowie nie mieściło.
Owszem, w międzyczasie zdołał się kilkakrotnie pocieszyć, no ale kurde, przecież nie o to chodziło. Ireen miała rację. Miała pieprzoną rację, kiedy ostatniego dnia Igrzysk kazała mu jej szukać. Ale on oczywiście uznał jej radę za idiotyczną. No to miał za swoje.
Teraz parkował swoje audi pod budynkiem telewizji. Tak szczerze mówiąc, najchętniej przyjechałby na harleyu, ale już trudno. Za pół godziny zaczynał się finał Sterren Springen i musiał się tam pojawić. Zwłaszcza że było zaplanowane też after party i - jak się spodziewał - nie należało obawiać się braku alkoholu i atrakcyjnych kobiet. Czyż to nie było życie stworzone wprost dla niego?
Wziął ze sobą Dorien - bo właściwie czemu nie? Już dawno jej to obiecał. Zresztą i tak nie miał zbyt wiele do gadania. Jego siostra była tak samo uparta jak on i kiedy czegoś chciała - zawsze to dostawała.
On też.
A przynajmniej tak było do tej pory.

Astrid Janssen była z natury raczej spontaniczna. Nie zastanawiała się nad konsekwencjami swoich decyzji i nie obmyślała skomplikowanych planów przed przystąpieniem do działania. Krótko mówiąc: najpierw robiła, potem myślała. Czy to nie było o wiele ciekawsze od nudnego życia według schematów? Nie uznawała takich rzeczy jak wahanie czy niepokój. Nie i już. I właśnie dlatego była szczęśliwa i roześmiana. Jeszcze nigdy nie zawiodła się na swojej filozofii życiowej, nikt jej nie skrzywdził ani nie oszukał. Po co więc miałaby coś zmieniać?
Wczoraj rozmawiała z Ewą przez Skype'a. I nie była zachwycona jej samopoczuciem. Polka była zmęczona, spracowana i bez humoru. I Astrid bardzo się to nie podobało.
I dlatego, jak to ona, postanowiła pójść na żywioł i wprowadzić nieco emocji do życia przyjaciółki. Wiedziała, że dziś odbywał się finał Sterren Springen. I słyszała, że miał się na nim pojawić Koen. Postanowiła wybrać się do Amsterdamu i czatować pod budynkiem telewizji jak zawodowa hotka. Tak, właśnie na niego. Po co? Ano żeby szepnąć mu słówko lub dwa. Żeby wiedział. I żeby może w tym roku wakacje spędził w Polsce.

Wyrobiła się. Nie wiedziała jakim cudem, ale się udało. Nowi wczasowicze przyjechali i zajęli miejsce poprzednich, kwaterując się w czyściutkich pokojach. Jak to wszystko tak wyglądało na początku sezonu, to co dopiero czekało ją w lipcu!
Przebrała się w ciuchy nadające się do ludzi i wyszła do portu. Ładnie było. Jak zawsze w Chłopach zresztą. Uwielbiała to miejsce, uwielbiała jego nazwę, uwielbiała to, że do morza miała dwie minuty. To wszystko było jej domem i to wszystko kochała. Ale kochałaby jeszcze bardziej, gdyby nie wiązały się z nim bolesne wspomnienia. Na co dzień nie miała czasu cierpieć, zresztą minął już ponad rok, ale zdarzały się jej chwile słabości i wtedy było naprawdę kiepsko. Teraz bolała ją już chyba tylko duma, im dłużej o tym myślała, tym bardziej przekonywała samą siebie, że to nie była prawdziwa miłość. Nie była pewna czy tak przedstawiała się rzeczywistość, czy tylko chciała tak myśleć, ale mimo wszystko to pomagało. 
Tylko duma.
Tylko i aż.
- Dzień dobry, Ewuniu! 
Nawet nie zauważyła, że już była na miejscu. Nic dziwnego zresztą - miasteczko można było przejść wzdłuż i wszerz w ciągu dziesięciu minut.
- Dzień dobry, pani Wiesiu. Jak tam, ma pani coś dla mnie? - uśmiechnęła się.
- A jakże! Ja bym nie miała! Co sobie życzysz, kochanie? - odpowiedziała kobieta, dobywając skrzynek napełnionych rankiem przez jej męża wracającego z połowu. - Dorsza mam, popatrz, jaki piękny.
- Mama sobie życzy flądry.
- A może być i flądra - zgodziła się pani Wiesia. - Też ładna, też świeża. Dopiero co rano mój Heniek złowił.
- To świetnie. Pani da ze trzy kilo.
Zapłaciła wyznaczoną kwotę, podziękowała i ruszyła w drogę powrotną do domu. 
Chyba tylko do tego się nadawała. 
Do sprzątania i kupowania ryb. 
To, żeby ktoś ją pokochał, było już za trudnym wyzwaniem. 

- Chodźże już. Przecież dobrze wyglądasz - niecierpliwił się Koen.
- No czekaj. A jak na mnie kamera najedzie i coś będzie nie tak?
- Dorien! 
- Już, już...
Czymże się ona przejmowała? Była jego siostrą, więc z zasady zawsze wyglądała dobrze. Logiczne chyba. Usiadł na murku, uważając jednak, żeby nie pobrudzić nowych spodni, i postanowił uzbroić się w cierpliwość. Co innego mu pozostało?
- Cześć - usłyszał nagle koło siebie. Podniósł głowę. Zobaczył nad sobą jakąś blondynkę. Ale niestety ewidentnie nie Dorien. Ona siedziała wciąż w samochodzie i poprawiała makijaż. 
- Czeeeść - odpowiedział przeciągle, bo nagle zdało mu się, że skądś tę dziewczynę kojarzył.
- Może mnie sobie przypominasz - powiedziała ona, jakby na potwierdzenie jego przypuszczeń. - Jestem Astrid. Wolontariuszka z Sochi.
O mało nie zrobił klasycznego facepalma. No przecież! Astrid.
Astrid i Ewa.
- Poznaję - odpowiedział na pozór spokojnie, choć tak naprawdę z sercem walącym jak młot.
- To dobrze - uśmiechnęła się dziewczyna. - Słuchaj, powiem prosto z mostu, bo nie po to przejechałam pół Holandii, żeby się teraz bawić w podchody. Znam adres Ewy. I mogę ci go podać.
Z wrażenia prawie spadł na ziemię.
- Chwila... - powiedział powoli. - To nie jest przypadkiem żaden z tych idiotycznych programów, w których wrabia się w różne rzeczy znane osoby?
Astrid roześmiała się głośno.
- Nie. Nie jest.
- Aha. To... to jest bez sensu - wydukał.
- Być może - zgodziła się Astrid. - Co nie zmienia faktu, że możesz polecieć na wakacje nad polskie morze i zatrzymać się w pensjonacie Ewy.
Chyba nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co blondynka do niego mówiła. Zupełnie tego nie rozumiał.
- Dlaczego? - zapytał wreszcie. - Po co mi o tym mówisz?
- Bo uznałam, że przydałoby się jej trochę rozrywki - roześmiała się Astrid. - A kto jak kto, ale ty jej chyba tego dostarczysz.
Mimo woli zarumienił się, co wywołało kolejny wybuch śmiechu u blondynki, co z kolei spowodowało, że zarumienił się jeszcze bardziej.
Myślałby kto, że taki wstydliwy.
- To jak - zniecierpliwiła się Astrid - bierzesz ten adres czy przejechałam pół Holandii na próżno?
- Co? A tak, biorę. Biorę.
__________

Chyba bardzo lubię Astrid.

piątek, 11 lipca 2014

6. Przyjaciółka

I już. To już koniec. Walizka spakowana, gotowa do wylotu. To było dziwne uczucie. Ewa przyzwyczaiła się już do tego codziennego latania w tę i z powrotem po wiosce olimpijskiej i Adler-Arenie. Teraz miała wrócić do domu - i dobrze. Normalne życie, rodzina, praca, letnicy. Tak trzeba. Jak się pracuje, to się nie myśli. O niczym. A już na pewno nie o tym, co boli.
Wyjazd na Igrzyska miał jej pomóc w zapomnieniu, w odcięciu się od złych wspomnień. A tak wcale się nie stało. I przez kogo? Przez upierdliwego, irytującego picusia. Przypominał jej to, o czym pamiętać nie chciała i nic nie mogła na to poradzić. Był pewny siebie, cwany, denerwujący, zacięty, ewidentnie z przerostem ambicji. I do tego był Holendrem. To chyba najbardziej ją przerażało. Bo ten naród kojarzył się jej właściwie tylko z jednym. I bynajmniej nie były to tulipany ani ten pieprzony rower. Ani nawet narkotyki.
- Boże, jak mi ciebie będzie brakować! - westchnęła, po raz nie wiadomo już który, Astrid, a Ewa musiała przyznać, że i ona będzie tęsknić za tą szaloną Holenderką.
- Przecież obiecałaś, że przyjedziesz na wakacje - przypomniała jej.
- Wiesz, ile jeszcze czasu do wakacji?
- Wiem. Dużo.
- No właśnie - każdą kolejną wypowiedź Astrid kończyła westchnięciem. - Słuchaj - nagle wyprostowała się gwałtownie - a co zrobisz z Koenem?
- Słucham?
- Dobrze, że słuchasz, ale mi odpowiedz.
- Ale ja nie wiem, jakiej ty odpowiedzi oczekujesz.
- Ooo, ja nie mam wielkich oczekiwań. Moglibyście się umówić na romantyczną kolację przy świecach, gdzieś na jakimś dachu, skrzypce w tle, a w perspektywie upojna noc - zapiszczała radośnie Astrid.
- Ty jesteś nienormalna - powiedziała Ewa, kiwając głową z pobłażaniem. - Ja z tym człowiekiem nie chcę mieć nic wspólnego.
- A co, jeśli on chce mieć coś wspólnego z tobą?
- To już jego problem - ucięła Polka.

Ostatnia torba dopięta. Usiadł na łóżku i popatrzył, jak Ireen mocuje się z zamkiem swojej. Baby. Przecież to trzeba sposobem. Sposobem. A nie na siłę.
- Dawaj to - powiedział tylko i przykucnął przy bagażach Ireen.
- Dzięki - odetchnęła z ulgą. - Mam już dość. Nigdy w życiu nie nauczę się dobrze pakować, choćbym miała do końca życia po świecie latać.
- Sugerujesz, że do tego czasu będziesz kosić konkurencję na poziomie międzynarodowym? - uśmiechnął się szelmowsko Koen.
- W zasadzie - dlaczego nie? Nie mam nic przeciwko takiemu scenariuszowi.
- Ciekawe, co na to twój Bastian. Nie chciałby przypadkiem spłodzić potomka?
- A niech płodzi, czy ja mu bronię?
Koen aż usiadł na podłodze z wrażenia.
- Co masz na myśli?
- Że mała przerwa od treningów może mi tak bardzo nie zaszkodzi.
- O matko.
- A ty co myślałeś? Że...? No nie. Przecież ja go kocham.
- Niby tak, ale ludzie się czasem rozstają.
- To niech się rozstają. A my sobie stworzymy gromadkę maluchów.
- To sobie twórzcie - zgodził się Koen i wstał, kierując się po butelkę wody.
- A ty? - zapytała Ireen, uśmiechając się podstępnie.
- A ja nie.
- Aha.
Przez chwilę panowała cisza. Koen stał przy oknie, oglądając jeszcze piękny krajobraz Sochi, a Ireen przygotowywała swój bagaż podręczny.
- Co tam u tej twojej Ewy? - zapytała niespodziewanie.
- Daj mi spokój - burknął.
- Wszystko jasne. Jak to jest możliwe, hmm?
- Co?
- Że nie powaliłeś jej na kolana swoim wdziękiem, urodą, seksapilem, czasem na setkę...
- Spadaj.
Ireen roześmiała się na cały głos.
- I co - tak to zostawisz? - zapytała.
- A co jej mam, kurwa, zrobić?
- Siłą ją zaciągnij do łóżka - parsknęła śmiechem Ireen.
- Tak cię to bawi? - Koen rzucił jej mordercze spojrzenie.
- No w zasadzie tak. Bo cię zupełnie nie poznaję.
- Na nią nic nie działa - zdradził się niechcący.
- Ja cię błagam. Ty się wysil trochę, a dopiero potem mów, czy na nią coś działa, czy nie. Bo na razie to słyszałam tylko o tym, że najpierw ją znokautowałeś rowerem, a potem zaprosiłeś na kawę. Ja wiem, co cię boli. Że ona na ciebie nie leci z zasady. Tylko dlatego, że jesteś Koenem Verweijem.
Blondyn stanął przed przyjaciółką, w ciszy przetwarzając jej słowa.
- Ireen, denerwujesz mnie - stwierdził w końcu.
- Bo?
- Bo mnie za dobrze znasz.
Ireen znów się roześmiała.
- Zgadza się - powiedziała tylko.
Bo cóż więcej można było dopowiedzieć? Nie miał lepszego przyjaciela od niej. Nawet Sven się z nią nie równał. Za każdym razem chciało mu się śmiać, gdy przypominał sobie, że ich przyjaźń zaczęła się od łóżka. Tak, tak... Ireen wprowadziła go nie tylko do świata panczenów.
- A jakbyś tak zdobył jej adres? - zapytała.
- Dobrze ty się czujesz? Mam ją w domu nachodzić?
- Oj tam. No to numer telefonu chociaż. Skąd ona w ogóle jest, co?
Koen zastanowił się.
- A tego, co ta Astrid mówiła, to chyba z Polski.
- Yhm. A czy ty nie jesteś w stanie się jakoś z tą Astrid skontaktować?
- No jak? Mam do każdego hotelu po kolei łazić i pytać o osoby, których nawet nazwisk nie znam? Weź ty się puknij w czoło.
- Wiesz co - wkurzyła się Ireen - to ty sobie może idź pospacerować po wiosce olimpijskiej, a nuż ci się ją uda znowu przewrócić. Wtedy na pewno zapunktujesz. W rubryce nie zbliżać się na odległość mniejszą niż kilometr.

- Ja do ciebie jutro zadzwonię, wiesz? Pamiętaj. I pamiętaj, że masz odebrać, bo jak nie, to sama będziesz musiała do mnie zadzwonić. A wtedy zapłacisz rachunek stulecia. Bo wiesz, że ja lubię gadać.
Ewa mimo woli roześmiała się.
- Dobrze, odbiorę - obiecała. - A teraz już zapinaj te pasy, bo zaraz startujemy.
- I ja do ciebie przylecę na wakacje. Ale dopiero w lipcu. Więc mi zajmij jakiś pokój, dobrze?
- Tak, dobrze. Przecież pamiętam.
- No właśnie. Ej, kurde. To jest nie fair. Ja zawsze chciałam mieszkać nad morzem. I nigdy nie mieszkałam, ogarniasz to?
- Z trudem.
Z trudem to ona powstrzymywała śmiech. 
- Cóż, trudno. Wybaczam to rodzicom, bo przecież nie ich wina, że nie zarabiali tyle, żeby się przeprowadzić do jakiegoś super kurortu, no nie?
- No... Ale muszę ci powiedzieć, że ja też nie mieszkam w jakimś super kurorcie.
- Nie? Aha... Ale to nic. Nie martw się.
- Ja się bynajmniej nie martwię. Dobrze mi tam.
- To świetnie. Jejku... Ja już za tobą tęsknię!
__________

I tak to właśnie jest.