poniedziałek, 30 czerwca 2014

5. Złoto

Trening. Zwykły trening. Tylko że olimpijski. Mógłby przebiegać normalnie, ale nie. Pewien zajebisty kumpel musiał się czepiać o wszystko. Pieprzony perfekcjonista.
- Słuchaj, ustalmy coś: chcesz w końcu zdobyć to pierdolone złoto czy nie?
Sven był wściekły i Koen wyraźnie to widział, ale - tak szczerze mówiąc - miał to w głębokim poważaniu. Owszem, zdawał sobie sprawę z tego, że stu procent to on z siebie nie dawał, ale jakoś go ta świadomość specjalnie nie motywowała.
- Bo jak tak dalej pójdzie - kontynuował Sven - to wylecisz ze składu z hukiem. Dzień przed biegiem ćwierćfinałowym. Super, nie?
- Zajebiście. Słuchaj, nie obraź się, ale ja wiem, co mam robić, nie musisz mi mówić.
- Panowie, do cholery, co to ma być? Poplotkujecie sobie po treningu. Lepiej przeanalizujcie swoje biegi. Zwłaszcza ty, Koen. Bo wchodzisz w ten wiraż jak kura na grzędę.
No oczywiście. Ale zdanie trenera było święte. Jak się komuś nie podobało - droga wolna.

- A dobrze się ubierasz?
- Mamo, tu jest trzydzieści stopni.
- No tak, tak, ja wszystko widziałam, ale ja temu telewizorowi nie wierzę.
- Tak, wiem. Słuchaj, mamuś, muszę już kończyć.
- No dobrze, dobrze. Pa, kochanie. Pozdrów tę swoją koleżankę.
- Dobrze. Pa.
Ewa rozłączyła się i westchnęła z ulgą. Kochała swoją mamę, ale czasem miała jej dość. Jej bujna osobowość momentami ją przytłaczała.
- Masz pozdrowienia od mojej mamy - poinformowała Astrid.
- O, dziękuję. Chciałabym ją kiedyś poznać. Czuję, że byśmy się polubiły - zaśmiała się Holenderka.
 Niewykluczone - przemknęło przez myśl Ewie - o ile byście się wzajemnie dopuściły do głosu.
- Co robimy z takim pięknym dniem? - zapytała, zamiast uzewnętrzniania swoich przemyśleń, chowając jednocześnie do szafy kupkę starannie złożonych ubrań. Tym również różniła się od Astrid - jej ciuchy przypominały kłębek jakiejś skudlonej włóczki. Nic dziwnego, że co rano latała po pokojach i pożyczała żelazko. Swoją drogą na to, żeby zabrać jakieś ze sobą z domu - nie wpadła.
- Tutaj każdy dzień jest piękny - odpowiedziała Astrid i znów się roześmiała. - Mogłybyśmy pójść na trening łyżwiarzy, ale pewnie cię ta propozycja nie interesuje - powiedziała znacząco.
- Masz rację, nie interesuje mnie - odpowiedziała spokojnie Ewa. - Jak dla mnie, możemy się przejść.
- Oczywiście, że możemy - zgodziła się Astrid. - Tylko uważaj, żeby znowu ktoś w ciebie nie wjechał na rowerze.
- Już ty się o mnie nie martw - z niezachwianym spokojem powiedziała Polka. - Poradzę sobie.
- Ej! Ja się tak nie bawię! - zbuntowała się Astrid. - Ciebie się w ogóle nie da wyprowadzić z równowagi.
Tym razem Ewa musiała się uśmiechnąć. Rzeczywiście. Doprowadziła panowanie nad sobą do perfekcji. Taki system doskonale się sprawdzał.

- Cześć, jest nasz laluś?
- Jest. Wchodź.
Ireen wpuściła Svena do pokoju i wróciła na zajmowane wcześniej miejsce na swoim łóżku. Nie pozostało jej nic innego, jak czytanie albo słuchanie muzyki. Z tym tutaj nie dało się gadać.
- Może ty mu przemówisz do rozumu. Ja już mam go dość - powiedziała i położyła się, nakładając słuchawki na uszy - tym samym naśladując nieświadomie swojego współlokatora.
Tymczasem Sven usiadł na ziemi przy łóżku Koena i szturchnął go w nogę.
- Co? - burknął tamten w odpowiedzi.
- Ściągaj te słuchawki. Musimy pogadać.
Koen, o dziwo, zastosował się do polecenia. Usiadł koło kumpla.
- No?
Sven nabrał powietrza w płuca.
- Pamiętasz mój start na dziesięć tysięcy w Vancouver?
Koen zastanowił się, a po chwili potwierdził. Nie było chyba w drużynie osoby, która by tego startu nie pamiętała.
- No właśnie. Wiesz, jak ja się czułem? Przecież ja byłem takim faworytem, że... No po prostu największym, jedynym i niepodważalnym. I co? I trener wskazał mi zły tor. No kurwa. W życiu taki załamany nie byłem.
Przerwał na chwilę i zacisnął usta. Fakt, to musiało być straszne. Zająć pierwsze miejsce i zaraz potem dowiedzieć się o dyskwalifikacji. I to przez własnego trenera.
- Ale mi przeszło - kontynuował Sven. - Co miałem zrobić? Zabić go? - nie sprecyzował, o kogo chodzi, ale przecież i tak było wiadomo. - Pozbierałem się i w drużynie pyknęliśmy brąz.
Fakt, brąz. Wtedy w Holandii równie cenny, co teraz złoto.
- Więc teraz ty się ogarnij i postaraj, żeby te Igrzyska nie były całkiem spierdolone! Bo mnie, kurwa, krew zalewa, jak cię widzę w takim stanie! - zakończył efektownie swój wywód.
Koen przetrawił w ciszy słowa kumpla i w końcu powiedział:
- Dobra, wyluzuj.
- Wyluzuj, wyluzuj... To przywieziesz stąd to złoto, czy nie?
- No przywiozę.
- Co? Bo cię słabo słyszę.
- Przywiozę, kurwa!
- No i bosko. Ireen! Ściągaj te słuchawki. Złotowłosa wraca do normalności. Teraz jeszcze wyrwie jakąś laskę i już naprawdę wszystko będzie zwyczajnie.
Ale Ireen go nie słyszała - spała w najlepsze. Sven zacmokał i pokiwał głową z przyganą.
- Coś z tobą nie tak. Kobiety przy tobie usypiają.
- Przy tobie też - odciął się Koen. - Chodź, idziemy coś zjeść.

Patrzyła na centrum wydarzeń, sama stojąc nieco na uboczu i wyraźnie się uśmiechała. Tak, jak zawsze w jej życiu. Nigdy nie była osobą, wokół której wszyscy by skakali, wszyscy podziwiali, o której zainteresowanie by zabiegali. Przyzwyczaiła się do tego. Tak było jej nawet dobrze. Nie potrzebowała szumu wokół siebie. 
Było pięknie. I panowie, i panie spisali się fantastycznie. Co prawda musiała się nieźle uwijać przy tych wszystkich kontrolach, dresach, kwiatkach, podpisywaniu wszelkich list i tak dalej, ale na dekoracje dali im chwilę spokoju. 
Astrid ze szczęścia prawie uleciała pod niebo. Zupełnie zapomniała, w jakim celu i w jakiej roli znajdowała się a Adler-Arenie, najchętniej wyskoczyłaby na podium i ich wszystkich wycałowała. Bo przecież w biegach drużynowych Holandia zdobyła oba złota. No żadne zaskoczenie, szczerze mówiąc. Polska miała kobiece srebro i męski brąz, i to dopiero był powód do radości. 
Ewa patrzyła na podium, wyszczerzona aż miło. Teraz wręczano medale panom z Holandii. Nie dało się ukryć, że jednemu z nich przyglądała się nieco bardziej. Ale bynajmniej nie z powodów wizualnych czy czegoś w tym rodzaju. Zastanawiało ją, jakim cudem da się tak popadać ze skrajności w skrajność, od totalnej rozpaczy po całkowite szczęście. W jej przypadku takie coś nie miałoby racji bytu. Pełen spokój, zero niekontrolowanych wybuchów. Okej, musiała przyznać, że tutaj, w Soczi, i tak zachowywała się - jak na nią - niezwykle ekspresyjnie. Kiedy przypominała sobie, jak darła się przy zwycięstwie Bródki, aż robiło się jej głupio.
Te wszystkie myśli pojawiły się w jej głowie w jednej chwili i zaraz potem odfrunęły. A to za sprawą tego, że Koen Verweij podniósł wzrok znad swojego, dopiero co zdobytego, złota i spojrzał prosto na nią. Spojrzał zimnymi, błękitnymi tęczówkami, szczerze i przenikliwie.
Okropnie.
Bała się ludzi z takimi oczami. Pod ich spojrzeniem czuła się tak, jakby prześwietlano jej całą duszę, a wraz z nią - wszystkie lęki i pragnienia.
Uśmiech zniknął z jej twarzy. Zagryzła wargę i spuściła wzrok. I poczuła, jak palą ją policzki.

Była taka piękna! 
I taka niedostępna.
I chyba trochę smutna. 
Ale na pewno niesamowicie dumna.
Fascynująca.
Chciałby ją poznać. Choćby poznać. 
Musiał coś wymyślić.
Był teraz taki szczęśliwy! Zdobył to, o co walczył od zawsze. Wszystkie godziny wyczerpujących treningów prowadziły do tej jednej chwili. I teraz, gdy stał na najwyższym stopniu podium... myślał o tej dziewczynie.
Co ona z nim zrobiła? I jak? Zamienił z nią może dwa zdania - a i to z wielkim trudem - a w przeciągu dwóch tygodni zawładnęła absolutnie wszystkimi jego myślami.
Cholera jasna.
__________

I tym sposobem przebrnęliśmy przez igrzyska.
Obsuwy mam iście epickie. U wszystkich. A u siebie największe. Ponad miesiąc mnie nie było. Wstyd i hańba. Ale poprawy nie obiecuję, mimo wakacji. Regularnie rozdziałów raczej nie będzie. Choć się postaram. Mam nadzieję, że będziecie czytać ;)